W styczniu 2020 r. zmarł Jean Delumeau, który jako historyk religii znany jest m.in. z prac dotyczących różnych wymiarów strachu, jego źródeł i konsekwencji, oraz wielu pokrewnych, a przez wieki religijnie nabrzmiałych tematów, jak grzech i kara, poczucie winy i poczucie wstydu, przebacze nie i pokuta, pragnienie bezpieczeństwa i obawa przed potępieniem. Pierwsza z książek poświęconych tej tematyce ukazała się w roku 1978 (wyd. pol.: Strach w kulturze Zachodu XIV–XVIII wieku, tłum. A. Szymanowski, Warszawa 1986). Konfrontacja z lękami kształtującymi przez wieki cywilizację Zachodu pozwala na nabranie do nich dystansu, ale i dostrzeżenie, jak wiele z owych lęków pozostało ukrytych w podświadomości indywidualnej i społecznej. Zdanie sobie z tego sprawy to doświadczenie wyzwalające z „cywilizacji strachu”, o ile oczywiście uznamy, że trwa ona jeszcze ciągle w niektórych przejawach życia religijnego. Przewrotnie można powiedzieć jednak, że także i książki Delumeau konserwują lub nawet wzmagają pewne lęki i obawy, które, chociaż mają różną rangę i wagę, trudno lekceważyć.
Złoty wiek wiary nigdy nie istniał
Jeden z tych „strachów” pojawia się na poziomie poznawczym: lektura książek Delumeau niesie z sobą ryzyko dostrzeżenia, że było i jest inaczej, niż do tej pory myśleliśmy. Chociażby przekonanie o schrystianizowanej przedreformacyjnej Europie okazuje się całkowicie nie do utrzymania w perspektywie świadectw z epoki.
Starając się badać, przy wszystkich metodologicznych ograniczeniach, pobożność ludności wiejskiej (a więc ogromnej większości ówczesnych Europejczyków), Delumeau wykazuje, jak bardzo powierzchowna i pasująca wyłącznie do elit jest legenda o wszechpotężnym średniowiecznym Kościele przenikającym w niemalże doskonały sposób całe ówczesne społeczeństwo.
Nie było tak ani w „ciemnym” wieku X, ani w „złotym” wieku XII, ani w „dekadenckim” wieku XIV. Wszystkie te uogólniające określenia w niewielkim stopniu odpowiadają prawdziwym warunkom panującym w ówczesnym świecie. Średniowieczna christianitas nie tylko zachowała wiele z pogańskich obyczajów i wyobrażeń (co oczywiste i zasadniczo w obrębie katolicyzmu niewzbudzające specjalnych kontrowersji), ale trwały w niej w najlepsze procesy poganizacji chrześcijańskich dogmatów1.
Zresztą świat pełen magii i pogańskich rytuałów wcale nie zniknął wraz z nastaniem epoki nowożytnej, ale chociażby w czasach renesansu trwał, kształtując mniej lub bardziej jawnie również i współczesne oblicze chrześcijaństwa: żarliwy politeizm kontynuowany w wielości postaci świętych, kult źródeł charakterystyczny dla wielu rejonów Francji przekształcony w cześć dla świętych źródełek w miejscach maryjnych objawień, archaiczna mentalność wyrażająca się w kulcie przodków i obłaskawianiu świata upiorów trwająca równolegle z chrześcijańskimi dogmatami – to tylko nieliczne z wielu przykładów. Tak, przesłanie chrześcijańskie niekoniecznie musiało sprzeciwiać się praktykom religijności ludowej, ale trudno mówić tu o zrealizowaniu w konkretnym historycznym momencie jakiejś wyidealizowanej formy czystości wiary i pobożności. Trzeba raczej podążać za pytaniami, które w tym kontekście zadaje francuski historyk: czy Europa była kiedykolwiek skutecznie zewangelizowana? Jak w ogóle miałoby to się przejawiać? Jak rozumieć rozprawy o dechrystianizacji i sekularyzacji, skoro w gruncie rzeczy nie było od czego odchodzić ani w epoce reformacji, ani w dobie oświecenia i rewolucji? A może wprost przeciwnie: może to współczesne czasy tzw. odejścia od religijności i wiary należy postrzegać jako okres wyjątkowo dynamicznej odnowy duchowej?