Być może nadszedł czas, by ogłosić, że literatura zamknięta w stricte ludzkim doświadczeniu się skończyła. A przynamniej dotarła do muru, za którym rozpościera się gęsta zielona puszcza i rzuca oskarżycielskie spojrzenie. Choć znajduje się już w opłakanym stanie, nie pozwala o sobie zapomnieć – nadal, jak wcześniej, można próbować ją zmilczeć, przy czym milczenie nie pozostaje przezroczyste, staje się raczej wymownym gestem obojętności, komunikatem. Katastrofa klimatyczna to w tej chwili wydarzenie zbyt wielkie i uderzające za mocno w dotychczasowy konstrukt ludzkiego świata, by można było pisać książki, na nią nie zważając.
Równolegle do żywej eksploatacji narracji związanych z fauną coraz częściej pisarze i pisarki zanurzają się w świecie flory w poszukiwaniu języka, dzięki któremu uda się zredefiniować pozycję człowieka w zniszczonym przez niego świecie. Po głośnej i nagrodzonej Pulitzerem powieści Listowieść Richarda Powersa czy bestsellerowym quasi‑reportażu Sekretne życie drzew Petera Wohllebena oraz paru innych książkach w pewien sposób zaglądających do świata roślin na polskim rynku niemal jednocześnie pojawiły się dwie powieści autorek z tego samego pokolenia, ale z dwóch różnych krańców globu, w których zieleń odgrywa główną rolę. I nie jest to rola na wskroś sympatyczna. Las Birnamski nowozelandzkiej autorki Eleanor Catton i Dzikie bezkresy Amerykanki Lauren Groff eksploatują wszystko to, co w lesie groźne. W obu książkach bohaterowie przedzierają się przez puszczę, chcąc ratować życie, w obu walczą w niej z kruchością ludzkiego ciała. W obu relacja z zielenią jest pod każdym względem paradoksalna: choć to konieczność przebywania w lesie naraża bohaterów na niebezpieczeństwo, jak chociażby wychłodzenie podczas zimnej nocy spędzonej pod gołym niebem, łono natury daje im schronienie przed czymś znacznie groźniejszym niż chłód – przed innymi ludźmi.
Groźba lasu Birnam
Zacznijmy jednak od początku: Las Birnamski Catton to książka przypisywana do gatunku ekothrillera, choć do aury i estetyki thrillera narracja zbliża się dopiero pod koniec. Wcześniej śledzimy losy organizacji ekologicznej o tytułowej nazwie zaczerpniętej z Makbeta i zagłębiamy się w relacje oraz uwarunkowania emocjonalne jej członków. Aktywiści zrzeszeni w Lesie Birnamskim zajmują się czymś, co można by nazwać anarchistycznym ogrodnictwem – wynajdują poletka na prywatnych posiadłościach, które bez wiedzy właścicieli obsadzają, po czym dysponują uzyskanymi zbiorami: część przeznaczając dla potrzebujących, część na funkcjonowanie organizacji. Do ekoterrorystów im daleko: nie jest to działalność nastawiona na konfrontację z kimkolwiek (choć oczywiście jest w nią wpisane naruszenie prawa), a założycielka organizacji Mira częściej niż radykalne hasła głosi potrzebę finansowego zabezpieczenia przyszłości Lasu Birnamskiego oraz zapewnienia mu stabilizacji. Gdy poznajemy Mirę, przeżywa parę zazębiających się kryzysów: jej najlepsza przyjaciółka i główne wsparcie w Lesie Birnamskim, Shelley, zamierza odejść, a sama organizacja utknęła w martwym punkcie. Jednocześnie – bo narracja przedstawia równolegle toczące się postępowanie paru głównych postaci – do Lasu Birnamskiego wraca Tony, który ostatnie cztery lata pracował za granicą, a przed wyjazdem spędził z Mirą bardzo znaczącą dla obojga noc. Tony ma zapędy dziennikarskie i zdecydowane idealistyczne poglądy. I one właśnie zapędzą go do lasu.