Mistrzem drugiej z tych tendencji jest w poezji amerykańskiej William Carlos Williams, autor wersów składających się nieraz z pojedynczego słowa, jak w słynnym wierszu Czerwona taczka, gdzie cała linijka dostała się przyimkowi „upon” („od”). Nieprzypadkowo przywołuję Williamsa. W debiutanckim tomie Joanny Bociąg Boję się o ostatnią kobietę (Dom Literatury w Łodzi, 2020) pojawiają się parafrazy dwóch wierszy Williamsa (This is just to say i Spring), a i w innych tekstach z tej książki udaje się dostrzec charakterystyczną imagistyczną frazę. Bociąg jest bardzo oszczędna, miejscami minimalistyczna, co dobrze służy surowemu przekazowi tej poezji: jej podstawowym tematem jest przemoc przenikająca tzw. cywilizowane życie, w którym odgrywamy przygotowane dla nas role kobiet i mężczyzn. Mój ulubiony wiersz z Boję się nosi tytuł cykoria podróżnik. Mam wielki sentyment do tej pospolitej rośliny, chętnie pojawiającej się przy drogach i wszędzie tam, gdzie pejzaż jest nijaki – ani dziki, ani zagospodarowany. Piękna jest jej nazwa i piękne, choć nieszczególnie cenione, jej błękitne kwiaty. Bociąg kładzie te byle jakie rośliny obok ciała Oksany Szaczko, jednej z założycielek Femenu. Szaczko była wielokrotnie zatrzymywana (ponad rok życia spędziła w aresztach), doświadczała przemocy i gróźb, zginęła w tajemniczych okolicznościach w Paryżu w lipcu 2018 r., prawdopodobnie śmiercią samobójczą. To wszystko wiemy skądinąd, w wierszu widzimy tylko nagie ciało przedwcześnie zmarłej kobiety („skandal” Femenu polegał m.in. na pokazywaniu kobiecej nagości):
„zielsko to nie roślina
ryba nie zwierzę
krągłe piersi Oksany Szaczko
jakie kwiaty płożą się
na jej
sztywnym ciele
kto rzuca pierwszy
wie że lepiej przeczekać”
Bliskość kwiatów i udręczonego ciała nie jest czymś, co dałoby się sparafrazować, wyjaśnić, poddać interpretacji. Mamy tu do czynienia z obrazem, jak w poezji dalekowschodniej, z której czerpał imagizm Ezry Pounda i Williamsa. Obraz wyzwala kaskadę myśli i emocji, prowadząc do wglądu stanowiącego sedno poezji, ale będącego już poza słowami.
Shasta to także obraz, choć nieco innego rodzaju. W porównaniu z cykorią podróżnikiem nowy wiersz Bociąg jest ściślej wizualny, nie „pracuje” jak wiersz imagistyczny, tylko grubymi kreskami szkicuje scenę zainspirowaną fragmentem Wady ukrytej Thomasa Pynchona. Szasta opowiada o swoim doświadczeniu z niejakim Mickeyem, uwielbianym przez kobiety z uwagi na swoją siłę i dzikość („Równie dobrze mógłby prowadzić mnie na smyczy” – mówi u Pynchona). Bociąg zapisuje tę sadomasochistyczną relację kilkoma prostymi wersami. To właśnie prostota i precyzja decydują o sile wiersza. Poezja rozgrywa się w formie zapisu, w sposobie dzielenia zdań tak, żeby powstała linijka: „gdzie nie czuło się” albo po prostu „chcieli”. W ten sposób uwypuklone zostają frazy odnoszące się do pożądania – ukrytego tła tego i wielu innych wierszy Bociąg. Można by było na marginesie twórczości tej poetki ponownie zadać pytanie o różnice między prozą i poezją. W jej jakby „reporterskich” obrazach szczególnie dobrze widać, na czym ta różnica polega.