fbpx
fot. M. Lasyk / Reporter
Julia Fiedorczuk grudzień 2021

Jeż na autostradzie: Łukasz Jarosz

Wiersz Jarosza czytam jako opowieść o budzeniu się do świadomości, że zwierzęta są istotami czującymi podobnie jak ludzie.

Artykuł z numeru

Przyjemność w czasie niepokoju

Czytaj także

Julia Fiedorczuk

Jeż na autostradzie: Barbara Klicka

Często ostatnio przywołuję znane stwierdzenie amerykańskiego przyrodopisarza, Alda Leopolda: „Karą za świadomość ekologiczną jest samotność w świecie pełnym ran”. Wszyscy przechodzący bolesne momenty ocknięcia z kolektywnego otumanienia, w które wpędza nas kultura oparta na przymusie przyspieszającej konsumpcji, wiedzą, o czym mowa. Każdy, kto spędził trochę czasu z raportami Międzyrządowego Zespołu ds. Klimatu, kto dopuścił do siebie prawdę o tym, jak wygląda przemysłowa hodowla zwierząt, kto posłuchał botaników opowiadających o stresie drzew narażonych na coraz wyższe temperatury i coraz częstsze i głębsze susze, zna to uczucie. Rozmiary ludzkiego i nie-ludzkiego cierpienia powodowanego przez naszą cywilizację są tak ogromne, że wszyscy chętnie wypieramy rzeczywistość, także ci spośród nas, którzy nie zaprzeczają wprost, iż zjawiska takie jak zmiana klimatu czy wielkie wymieranie w istocie mają miejsce. Trudno przez cały czas wiedzieć i żyć, dlatego odwracamy się od prawdy. Chyba z tego powodu w momentach oprzytomnienia poza bólem czuje się także ogromną samotność. Jeszcze całkiem niedawno ekolodzy bywali przedmiotem powszechnych drwin, teraz to się zmienia, ale tylko powierzchownie: „eko” jest na wszystkich ustach, i tylko dalej się wyniszczamy.

Wiersz Jarosza czytam jako opowieść o budzeniu się do świadomości, że zwierzęta są istotami czującymi podobnie jak ludzie.

Są różne od nas, ale nie na tyle, żeby nie dało się ich doświadczyć jako osobnych podmiotowości. Mimo to wyrastamy w świecie, w którym normą jest radykalne oddzielenie tego, co ludzkie, od tego, co zwierzęce. Na tym oddzieleniu zbudowana jest nasza tożsamość: jesteśmy sobą – ludźmi – o tyle, o ile wyrzekniemy się tego, co zwierzęce. Z perspektywy ludzkiego przywileju porządkujemy całą resztę według własnych kategorii. Arbitralnie wartościujemy i dzielimy inne istoty na te, które są godne naszej miłości, i inne, którym nie ofiarujemy nawet współczucia. Kochamy zwierzęta, jednak tylko niektóre. Inne tępimy, zjadamy, mordujemy, doprowadzamy do wyginięcia:

Bezmyślnie rozdzieliłem je na te, które można tulić,

do których można szeptać, oraz te, których jadłem ciała (…)”.

Ludzki przywilej łączy się w wierszu z posiadaniem dłoni (skądinąd – przeciwstawny kciuk to ewolucyjna przewaga naczelnych nad innymi zwierzętami). Dłoń wydaje rozkazy. To mocny obraz. Dłoń jest przecież częścią ciała, a cielesność zbliża nas do innych żywych istot. Ciało oddycha, waży, potrzebuje pożywienia. Nie tylko ludzkie potrafi wysyłać sygnały, które inni mogą odczytać. Ale czy ktokolwiek poza nami rozkazuje za pomocą gestów? Chyba tylko my używamy ciał, żeby dyscyplinować i karać.

Punktem dojścia w wierszu Jarosza jest rezygnacja z ludzkiego przywileju.

Pierwszy przejaw tej rezygnacji stanowi pominięcie nazw gatunków, a nawet zbiorczego określenia „zwierzęta”. Kończy się jakaś epoka, odchodzą nic już nieznaczące figury świętych i człowiek może „przestać czuć się / sobą”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się