Kambodża dla świata to głównie Czerwoni Khmerzy i ich „autoludobójstwo”[1]. Oglądanie czerwonokhmerskich miejsc zbrodni jest drugim po Angkorze najważniejszym punktem programu większości wycieczek po tym kraju. O Czerwonych Khmerach powiedziano i napisano już tak wiele, również w języku polskim, że zamiast powtarzania znanych tez warto omówić konsekwencje, jakie wyniknęły z obalenia ich rządów. Bo trwają one nadal.
O Kambodży mówi się, że to „polska Azja”[2]. Najpierw chwała i wielkość Angkoru, ongiś największego imperium w Azji Południowo-Wschodniej. Następnie upadek i podział przez dwoje silniejszych sąsiadów: Wietnam i Tajlandię. Wreszcie odrodzenie się po latach niewoli i zaborów, w tym wypadku kolonializmu. Jednakże odzyskanie niepodległości w mocno okrojonych granicach upodabnia Kambodżę bardziej do posttrianońskich Węgier, z podobnymi resentymentami i przekonaniem o dziejowej niesprawiedliwości. Podzielali je również Czerwoni Khmerzy, marzący o odbiciu Dolnej Kambodży, skolonizowanej przed wiekami przez Wietnam. Przyspieszyli tym swój koniec: czerwonokhmerskie rajdy na terytorium wietnamskie, w tym nawet na przedmieścia Sajgonu, dały Wietnamowi pretekst do interwencji w styczniu 1979 r. Zakończyła ona rządy Czerwonych Khmerów w większej części kraju i uratowała naród khmerski od całkowitej zagłady. Była to prawdopodobnie najbardziej błogosławiona inwazja w najnowszych dziejach świata.
Niestety, Wietnamczycy, niczym Sowieci w innych okolicznościach miejsca i czasu, szybko zamienili się z wyzwolicieli w okupantów. Uczynili z Kambodży protektorat i zainstalowali satelickie władze złożone z czerwonokhmerskich dywersantów. Ludowa Republika Kampuczy była biedna, zacofana, nieuznana międzynarodowo (legalnym rządem Kambodży, z woli Amerykanów spowodowanej zimnowojenną kalkulacją geopolityczną, pozostawali Czerwoni Khmerzy), okupowana przez wojska wietnamskie i dławiona ciągłą wojną domową z kontrolującymi zachód kraju i mającymi (wciąż!) poparcie wśród części ludności Czerwonymi Khmerami. To wszystko sprawiało, że wietnamska okupacja okazała się, rzecz jasna, lepsza niż autounicestwienie z rąk Czerwonych Khmerów.
Prowietnamskie władze khmerskie głosiły jednak – w zasadzie prawdziwie – że „bywało gorzej”, co w jakimś stopniu legitymizowało ich reżim. Logika ta rządzi Kambodżą długo. Nawet do dziś.
Silny człowiek Kambodży przy okazji inwazji wietnamskiej po raz pierwszy pojawia się na scenieHun Sen, główny bohater tej opowieści. „Złożony człowiek pełen sprzeczności, którego życie, lub życia, były nadzwyczajne pod względem zakresu i różnorodności”[3] – piszą autorzy nazbyt chyba przychylnej biografii Hun Sena. Pod jednym względem mają jednak rację. Jego starczyłoby na kilka postaci i nadaje się na dobry film, choć bardziej na mroczny dramat polityczny niż hollywoodzką story z happy endem. „Od dziecka z kompongu [tradycyjnej wsi khmerskiej – M.L.], przez chłopca w pagodzie, czerwonokhmerskiego żołnierza, bohatera romantycznego, wyzwoliciela, dyplomaty po twórcę królów, silnego przywódcę i patriarchę nowego pokolenia swej rodziny”[4]. To oczywiście wersja oficjalna. Upiększona. Nie ma w niej kilku szczegółów i najważniejszej pointy: władzy niemal absolutnej. A także prowadzących do niej środków, godnych orientalnej wersji Machiavellego.