Jak klamrą spinają tamten czas socjalistyczne i niepodległościowe rewolucje oraz stopniowe przeobrażenia kapitalizmu i ładu geopolitycznego, skutkujące triumfem imperializmu i gospodarki opartej na monopolach.
Kapitalizm lat 1848–1875 nie był już nowością dla narodów, państw, religii. Przeciwnie, stał się głównym graczem na arenie dziejów. Dał znaczną autonomię rynkowi – sile, która nigdy dotąd w historii ludzkości nie posiadała tak globalnego znaczenia. Miał już swoich licznych bohaterów, przedsiębiorczych, wiecznie zajętych ludzi. W tamtym czasie rosła rola państwowych biurokracji, potrzebnych do administrowania coraz bardziej złożonymi strukturami publicznymi. Kapitalizm miał też licznych wyznawców wśród polityków, myślicieli, publicystów i swoich zaprzysięgłych antagonistów na czele z Karolem Marksem. Miał wreszcie ofiary, rozsiane po całym świecie.
Co ważne – kapitalizm tamtego czasu był zarówno ideologią, jak i narzędziem dominacji „białego człowieka”. Nie bez przyczyny brytyjski historyk stwierdza: „tymi, którzy wyzyskiwali podbity świat, byli trzeźwo myślący mężczyźni ubrani w stonowanym stylu, budzący szacunek oraz niosący w świat ideę wyższości rasowej wraz z instalacjami gazowymi, liniami kolejowymi i kredytem”. Eksploatacja wielkich obszarów świata przynosiła ze sobą zniszczenie starożytnych kultur i podporządkowanie lokalnych władz zwierzchnikom z Zachodu, ale zdaniem Hobsbawma korzyści z kapitalizmu pozostawały w tamtym czasie poza zasięgiem tubylców. Chiny, Indie, Ameryka Południowa, Afryka – włączone w dzieje kapitalizmu, weszły na arenę historii powszechnej.
Z perspektywy społeczeństw Zachodu, imionami tamtego czasu były optymizm i postęp. W 1873 r. prezydent USA Ulisses Grant nie szczędził pochwał swojej epoce: „widząc, jak handel, oświata oraz szybkie przeobrażenia ducha i materii przez telegraf i parę zmieniają wszystko, wierzę raczej, że wielki Stwórca przygotowuje świat na to, aby stał się jedną nacją, mówiącą jednym językiem, a ziszczenie się tego sprawi, że armie i floty wojenne nie będą już więcej potrzebne”.
Dwuznaczność tej historiozoficznej mrzonki odzwierciedlał coraz zasobniejszy styl życia burżuazyjnego mieszczaństwa. Postęp materialny – przynajmniej teoretycznie – współgrał z etycznym. Kapitalizm miał czynić lepszymi nie tylko abstrakcyjną ludzkość, ale i konkretnych ludzi. Mieszczański dom żył poczuciem harmonijnej, hierarchicznej szczęśliwości, a rosnący komfort życia miał sprzyjać pielęgnowaniu rodzinnych wartości. W cenie były teatr, książka, prasa. Pisarz Edward Morgan Forster ujmował rzecz w lakoniczniej formule: „dywidendy przychodziły, a wzniosłe idee szybowały w górę”.
Sielanka okazała się pozorna. Idylla rodzinno-mieszczańsko-kapitalistyczna miała swego zakładnika, zamkniętego między władzą a własnością. Tym zakładnikiem była kobieta, zajmująca ściśle określone role w burżuazyjnym domu. Rodzina była podstawowym podmiotem gospodarczym mieszczańskiego świata. Hobsbawm pokazuje choćby, w jaki sposób obyczajowa i seksualna hipokryzja mieszczaństwa (a ściślej: jego męskich reprezentantów) zabezpieczała etyczne i ekonomiczne roszczenia nowej klasy posiadającej względem kobiet. Mężczyźni mogli korzystać z usług prostytutek. A kobiety? Najpierw strzegły dziewictwa, a później domowych ognisk. To gwarantowało, że sprawnie funkcjonował „system wymiany kobiet i własności”, wsparty przez instytucje w rodzaju posagu i „partii małżeńskiej”.