Po śmierci Kazimierza Kutza ukazało się wiele poświęconych mu wspomnień, szkiców, podsumowań jego dorobku. Większość koncentrowała się – co zrozumiałe – na jego twórczości filmowej i teatralnej, sporo pisano także o działalności politycznej i obywatelskiej posła i senatora. Jako akuszer kilku jego książek, w tym przede wszystkim arcydzieła, jakim była – jest! – Piąta strona świata, chciałbym podzielić się wspomnieniem o Kutzu-pisarzu, gdyż właśnie pisarstwo jest mniej eksponowanym i stanowczo nie dość docenianym obszarem jego twórczości.
Dwa miesiące zabrakło Kazimierzowi Kutzowi do 90. urodzin, które obchodziłby 16 lutego 2019 r. Marzyliśmy w Znaku, by uczcić je specjalnym wieczorem z cyklu „Dorwać Mistrza” połączonym z premierą jego ostatniej książki, nad którą pracował niemal do końca. Robert Siewiorek, redaktor opublikowanego w 2017 r. zbioru felietonów Fizymatenta, w czasie prac nad tą książką złapał świetną chemię z autorem, dzięki czemu Kaziu – nagabywany o to przeze mnie od lat – zgodził się, by to on nagrywał z nim rozmowy. Po wielu tygodniach powstała z nich długa opowieść, będąca skrzyżowaniem autobiografii z ukazaną z osobistej perspektywy (czasem z perspektywy alkowy) historią polskiej kinematografii, inkrustowaną „listami do Anastazji”, czyli matki Kazimierza Kutza. Postanowił on „przepuścić to mięcho przez swoją maszynkę”, nadać tej narracji właściwą formę i swój styl. Przesyłał mi kolejne partie książki, teraz trzeba będzie zredagować całość, która powinna stać się literackim wydarzeniem. Wystarczy uświadomić sobie, że Kazimierz Kutz był ostatnim żyjącym świadkiem, który opowiedzieć mógł – i to jak brawurowo! – o początkach łódzkiej Filmówki, kulisach powstawania pierwszych dzieł Polskiej Szkoły Filmowej, styku świata sztuki z polityką.
Kazik – jak wynika z jego wspomnień, zapowiadający się od dziecka na artystę i erotomana – był niezwykle związany z matką, której był „herzpinkielkiem” (jedyne, co ją niepokoiło, to że „nie bomba atomowa, a tylko kobiety mogą go zniszczyć”). To ona zadbała o to, by jako jedyny z licznego rodzeństwa był „okrzesany”, czyli zdobył wykształcenie. Uwolniło go ono od losu całych pokoleń Ślązaków, zostających górnikami, hutnikami lub w najlepszym razie – jak ojciec Kutza – kolejarzami. Po śmierci Anastazji opiekująca się nią siostra Kazimierza wręczyła mu teczkę ze zbieranymi przez całe życie listami pisanymi przez niego do matki, najpierw ze Szkoły Filmowej w Łodzi, potem z Wrocławia, Warszawy, Katowic. W czasie lektury Kutzowi stanęło przed oczami całe życie, przypominało się wszystko, o czym przed laty pisał – ale także to, czego nie mógł pisać, żeby mamy nie gorszyć. Listy te mogły zatem stanowić ukryty szkielet albo rusztowanie, które obudować należało wybornymi historiami, anegdotami, portretami aktorów, wybitnych wykładowców Filmówki, kolegów filmowców, pięknych kobiet, na których wdzięki dotknięty „syndromem Stendhala” reżyser był zawsze niezwykle wrażliwy.