Filipiny szczycą się tym, że są najstarszą demokracją w Azji. Dzieje tego wyspiarskiego kraju ściśle przeplatały się z historią Hiszpanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki, co czyni go wyjątkowym wśród innych państw regionu. Już samo przyjrzenie się tej frapującej przeszłości pozwoli zrozumieć specyfikę filipińskiej demokracji. Tak się składa, że w 2016 r. przypadają okrągłe rocznice trzech kluczowych wydarzeń z dziejów tego kraju. Mogą one posłużyć jako narzędzia do poznania poszczególnych okresów, które odcisnęły piętno na kształcie tamtejszego ustroju. Na tym tle uwidoczni się znaczenie zaplanowanych na maj tego roku wyborów prezydenckich połączonych z wyborami parlamentarnymi i samorządowymi – łącznie nowe kadencje rozpocznie ponad 18 tys. osób. W zależności od wyników Filipiny mogą podążyć w całkowicie odmiennych kierunkach. Nim to jednak nastąpi, wróćmy do minionych wydarzeń…
Rewolucja filipińska
Wydarzenia rewolucyjne sprzed 120 lat zakończyły trwający ponad trzy wieki okres kolonizacji hiszpańskiej. Od czasu pojawienia się na archipelagu Ferdynanda Magellana Europejczycy tworzyli tu zręby państwowości: zbudowali miasta, forty i drogi, założyli najstarszy uniwersytet w Azji (jeżeli nie liczyć takich ośrodków jak wczesnośredniowieczne Nisibis) i schrystianizowali zamieszkujących wyspy Indian – bo tak nazywali lokalne ludy. Wreszcie cały rozciągnięty na prawie 2 tys. km archipelag złożony z kilku tysięcy wysp nazwali Filipinami na cześć przyszłego króla Hiszpanii Filipa II Habsburskiego. Dzisiejsi patrioci filipińscy zdają sobie sprawę, że gdyby nie Hiszpanie, ich kultura i naród mogłyby w ogóle nie powstać. Kolonizatorzy nie byli jednak w stanie zbudować jednolitego społeczeństwa. Poszczególne zakony prowadziły działalność misyjną w lokalnych językach, np. augustianie w tagalskim, a dominikanie w ilokańskim. Mimo łączącej Filipińczyków więzi kulturowej wynikającej ze wspólnego dziedzictwa wciąż widać wśród nich różnice językowe, a tożsamości lokalne są na tyle wyraźne, że znajdują odzwierciedlenie w polityce. Przynależność partyjna często ma drugorzędne znaczenie, jeżeli jeden z kandydatów należy do tej samej grupy kulturowo-lingwistycznej co wyborcy albo ma wsparcie jej liderów.
Z mozaiki filipińskich ludów nie powstałaby jedna wspólnota polityczna, gdyby nie Kreole – potomkowie hiszpańskich osadników, często pochodzący ze związków z lokalnymi kobietami, którzy wychowali się na Filipinach, ale posługiwali się językiem kastylijskim i pozostawali w kręgu kultury hiszpańskiej.
To oni stworzyli elitę kraju i to spośród nich wywodzili się hacienderos, właściciele ogromnych plantacji tytoniu i trzciny cukrowej, powstałych w XIX w. Właśnie Kreole byli najbardziej niezadowoleni z kolonialnego statusu Filipin. Hiszpania, starając się utrzymać swoje imperium, zwiększała obciążenia podatkowe w koloniach, a kluczowe stanowiska były zarezerwowane dla urzędników i duchownych przysyłanych z Półwyspu Iberyjskiego. Filipińskie elity chciały natomiast mieć reprezentację w Madrycie na podobnych zasadach jak inne prowincje Hiszpanii. Wokół tych kwestii – zbliżonych do postulatów ojców założycieli Stanów Zjednoczonych – zaczęła tworzyć się autonomiczna wspólnota polityczna. Liderami powstającego ruchu zostali młodzi hacienderos, wysłani przez rodziny na studia do Hiszpanii. Tam zainspirowali się wolnościowymi i republikańskimi ideami odwołującymi się do dziedzictwa rewolucji francuskiej. Wiodącą postacią był José Rizal, autor ukazującej niesprawiedliwości systemu kolonialnego powieści Noli me tangere, która szybko zyskała status epopei narodowej. Rizal współtworzył też w Hiszpanii gazetę „La Solidaridad”, na której łamach po raz pierwszy otwarcie ogłoszono postulaty zmiany statusu Filipin. Tak oto w języku kolonizatora, jedynym, w którym mogli się porozumieć pochodzący z różnych wysp kontestatorzy, powstawała idea autonomii i dążenia do równouprawnienia „lojalnych Filipińczyków”, która niezauważenie przerodziła się w postulat niepodległości i republikańskiego państwa.