Marta Syrwid: Szukając Pani książek, trafia się – i w księgarni, i w bibliotece – do działu dla dzieci. To dobry adres?
Iwona Chmielewska: Dział dla dzieci to nie jest zły adres, choć często dorośli powątpiewają, czy dziecko zrozumie moje książki. Tymczasem dzieci nie mają z nimi problemu. Szkoda tylko, że nie umieszcza się po prostu drugiego egzemplarza tych picturebooków w dziale dla dorosłych.
A, przepraszam, Oczy znalazłam w bardzo dorosłym dziale: z artbookami. Nie wiem, dlaczego inne pozycje tam nie trafiły.
Niezbadane są wybory pań bibliotekarek. Oczy to przecież książka i dla dzieci, i dla dorosłych. Uważam zresztą, że takie separowanie literatury dla dzieci powoduje infantylizowanie jej. Przecież to, co jest ciekawe dla dzieci, powinno być też ciekawe dla ich rodziców. Czemu mamy dzieciom czytać w kółko bajeczkę, która nas samych nudzi? W przypadku picturebooków lektura ma tyle poziomów, że nie ma właściwie ograniczeń wiekowych dla ich czytelników.
Może dla picturebooków powinny być po prostu osobne działy?
Ależ są! W niemieckich bibliotekach i księgarniach znajdują się przecież osobne regały z Bilderbuchami. Za to we wrocławskiej bibliotece moje picturebooki trafiły do „książek dziwnych”. To chyba komplement, ale i stygmat.
Stygmat?
Bo dziwne to znaczy: jakie? Inne niż normalne? Kiedy postawi się je obok francuskich czy koreańskich picturebooków, okazują się zupełnie normalne. Inna sprawa, że czasami polscy czytelnicy pytają mnie, dlaczego nie dołączam do swoich książek wyjaśnienia, w jaki sposób odszyfrowywać zawarte w nich sensy. No, ale… jakże mogłabym dać im taki klucz?
Trudno mi uwierzyć, że można nie rozumieć tych książek. Przecież znają je czytelnicy i z Bolonii, i z Seulu. Dlaczego Polakom miałyby sprawiać trudność?
Może nie chodzi tu o rozumienie, ale interpretację. Bywa, jak przy Czarownicy, że rodzice mają zastrzeżenia, ponieważ na pierwszej stronie pojawia się ilustracja przedstawiająca nóż. Tak jakby nóż nie mógł w ogóle istnieć w świecie dziecka. Czy dziecko – zobaczywszy książce nóż – weźmie taki z kuchni i kogoś dźgnie? Przy Królestwie dziewczynki padły jeszcze poważniejsze zarzuty. Wybuchła dyskusja, że okładka przedstawia „rozwalone” krocze, a książka nawołuje do pedofilii. A to jest rzecz o miesiączce i, co ciekawe, atakują ją wyłącznie polskie kobiety.
A mężczyźni?
Bronią. Podczas podpisywania Królestwa… w Korei podszedł nawet do mnie wzruszony pan, dziękując za tę książkę. Bo dzięki niej zrozumiał, jak się czuła jego mama, siostra, żona i co będzie przeżywać jego córka. I że to właśnie dla niej kupił tę książkę. Potwierdza się więc, że w picturebookach najważniejsze są wyobraźnia i kompetencje czytelnika. A także – jak widać – kultura, jaka go ukształtowała. Sprzeciwy wobec Królestwa dziewczynki wynikają być może z obawy przed naruszeniem tabu, jakim dla sporej części Polek jest menstruacja.