Teolog wczesnego średniowiecza był mnichem, siedzącym w twierdzy swej klauzury, żyjącym rytmem modlitwy i pracy intelektualnej swej wspólnoty, kontemplującym Słowo Boże. Od XIII wieku stał się profesorem uniwersytetu i takim pozostał chyba do naszych dni. Jednak coraz bardziej oddalał się od życia, które nieubłaganie wchodziło na nowe tory. Pozostaje sprawą otwartą, kim ma być współczesny teolog. Na ostatnim kongresie Concilium ostro postawił ten problem Jossua, przeciwstawiając dotychczasowego uniwersyteckiego fachowca od ściśle określonej dziedziny badań – teologowi, który jest zanurzony w życie i dzieląc je z innymi, próbuje znaleźć adekwatny wyraz intelektualny dla swego doświadczenia wiary.
Takim chyba teologiem był Dietrich Bonhoeffer. Nazwisko jego stało się obecnie hasłem wywoławczym tak wielkiej kolekcji sporów i problemów, iż trudno w nich w pełni się zorientować. Luźne zapiski, pisane „na gorąco” obrosły tomami komentarzy. Dobrze więc się stało, iż czytelnikowi polskiemu udostępniono dwa tomy, z których pierwszy – będący opisem życia „chrześcijanina w Trzeciej Rzeszy” [A. Morawska, Chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy, W-wa 1970] stanowi komentarz dla drugiego, w którym znajdujemy Wybór pism [oprac. A. Morawska, W-wa 1970]. Komentarz to jednak najpotrzebniejszy, po prostu rysujący życie Bonhoeffera, bez niego nie sposób zrozumieć myśli autora Etyki. Życie to nie jest anegdotycznym dodatkiem do pisania, lecz stanowi sam jego rdzeń, praca intelektualna wyrasta z życia. Można nawet powiedzieć, ze nie życie dla pisania, lecz pisanie jest komentarzem do tego życia.
Camus napisał, iż w świecie sakralnym „nie ma już pytań. Są tylko odpowiedzi i wieczyste komentarze” (L’Homme revolté). Jednak wydarzenia historyczne ostatnich czasów zmiotły ten statyczny obraz świata. Powstał problem, o nasileniu chyba dotychczas w chrześcijaństwie nie notowanym, jak ma się ustosunkować Kościół, wspólnota wierzących w Chrystusa, do tego dynamicznego i samodzielnego świata. Można ustalać, myśleć, szukać odpowiedzi, które jednak pozostaną próbą może wspaniałą – ale tylko teoretyczną. Ponieważ jednak wiara angażuje całego człowieka, szukać trzeba całym sobą, podejmując najwyższe ryzyko. Tak szukał Bonhoeffer. Jeżeli więc jego myśli stają się ponownie przedmiotem akademickich ustaleń i rabinistycznych odróżnień, zostaje zadany gwałt samej substancji tego myślenia. Jeszcze raz otrzymujemy tu pouczenie o wieczności jednej z banalnych prawd, która mówi o spłycaniu myśli mistrzów przez uczniów, nie badających rzeczywistości, lecz szukających cytatów. Ale wielkość Bonhoeffera nie jest wielkością klasyka, lecz wielkością świadka.
Chciał być i był rzeczywiście, świadkiem świadomym swego powołania, próbującym uczciwie przeżyć swoje chrześcijaństwo w „czasach pogardy”. Rodziło to pytanie, na które nie zawsze można było znaleźć odpowiedź. Nie wszyscy zresztą umieli czy też mieli odwagę stawiać je do końca. Jaki jest sens życia tego pastora, sens, który on sam utożsamiał z powołaniem, w biblijnym znaczeniu tego słowa?