Nie jest to proste odkrycie, że coś, co dla nas oczywiste, dla innych takie nie jest. Że tę samą rzeczywistość nie tylko oceniać, ale i postrzegać możemy w sposób całkowicie odmienny. Za tymi samymi słowami, które padają w rozmowie, kryją się inna wiedza, zrozumienie, doświadczenia. Pojawiają się skojarzenia prowadzące do odmiennych postaw i reakcji. Bez tego odkrycia nie wyjdziemy z pułapki wąskiego myślenia określanego jedynie przez perspektywę własnego pochodzenia: rasy, płci, klasy czy wyznania.
W okresie mojego dojrzewania o wielu problemach się nie mówiło. A w konsekwencji nie mogły się one stać jawnymi kwestiami społecznymi i politycznymi. Nie istniały też słowa, za pomocą których można było opisać przyswajane dopiero co doświadczenia. A przez to nie dawały się one wyróżnić jako odrębne zjawiska zasługujące na nazwanie i zrozumienie. To wcale jednak nie znaczy, że same problemy nie istniały. W języku, z jakim spotykałam się na co dzień, nie było jednak terminów pozwalających mówić o przemocy, nadużyciach władzy, nierówności płci i rozróżniać rozmaite zjawiska w ramach bogatego spektrum orientacji psychoseksualnych i kulturowych tożsamości. Nie pamiętam rozmów o orientacji seksualnej, a przecież wiem, że wśród moich kolegów i koleżanek były osoby homoseksualne. Dostępny język kończył się w tym kontekście na wyzwiskach.
Milczenie narzucone i wymuszone stanowi jedną z najczęstszych strategii władzy. To ogromny obszar, w którym mieści się to, co niewypowiadalne, odrzucone, nieusłyszane i zapomniane. Milczenie stanowiące wytchnienie, prywatną medytację jest czymś zupełnie innym niż milczenie wymuszone, będące wynikiem zastraszenia, szantażu albo tak silnej traumy, że skutkuje ona wyparciem. Tak silnej, że bywa przekazywana z pokolenia na pokolenie. O tym rozróżnieniu trzeba pamiętać.
Czytaj także
Jak zmierzyć się z kryzysem klimatycznym
Świat moich osobistych doświadczeń – chociażby przemocy i dyskryminacji, które w tamtych czasach były podwórkową i szkolną codziennością – zaczęłam lepiej rozumieć i nazywać dopiero za sprawą lektur i spotkań. Na początku lat 90. krakowska fundacja eFKa zaczęła już wydawać „Pełnym Głosem”, działała też Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Ruch feministyczny powoli się rozwijał. Jednak mimo tych zjawisk kobiety przegrały transformację – nie uczestniczyły na równych prawach w polityce, ucierpiały wskutek reform gospodarczych i społecznych, a wojna światopoglądowa uderzyła najsilniej w ich zdrowie reprodukcyjne i prawo do decydowania o własnym ciele, zdrowiu i życiu.
Polskie ruchy społeczne od dawna mówią już własnym głosem i kształtują oryginalne idee odpowiadające na nasze wyzwania. Zanim to nastąpiło, lektury różnych pokoleń zachodnich feministek: Simone de Beauvoir, Mary Wollstonecraft, Virginii Woolf, Betty Friedan, Judith Butler, Toni Morrison, Ann Snitow, Susan Sontag, Alice Schwarzer czy Rebekki Solnit, pozwoliły mi odkryć jeszcze jeden zły skutek milczenia. Milczenie pozbawia nas jako społeczeństwo szansy wyrażenia solidarności, zaoferowania pomocy. Jeśli osoba dotknięta dyskryminacją lub przemocą seksualną przeżywa swoją traumę w samotności, również my nie mamy możliwości odpowiedzi na krzywdę, udzielenia wsparcia.