Gdybym powiedział, że wychowałem się na Jesus Christ Superstar, kontrowersyjnej rock operze Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice’a, byłaby to przesada. Niemniej od nastoletnich lat był to dla mnie ważny punkt odniesienia w postrzeganiu zarówno amerykańskiej kontrkultury, jak i możliwości rozumienia i interpretacji chrześcijańskiej doktryny. Dziś wydaje się to niezwykłe, ale telewizja publiczna w Polsce po raz pierwszy pokazała ten musical bodaj w 1. poł. lat 90., gdy na Woronicza 17 rządzili tzw. pampersi, czyli zdecydowanie konserwatywni młodzi politycy i inteligenci. Byli wśród nich Wiesław Walendziak, Grzegorz Górny, Andrzej Horubała. Dla wielu z nich amerykański ruch lat 60. XX w. także był punktem odniesienia – nawet jeśli mocno polemicznym, to wciąż dało się odczytać ich niegdysiejsze fascynacje i zauroczenia.
Z tym większą ciekawością sięgnąłem po książkę Bezkres poranka. O teologii poetyckiej i teologiach kontrkultury autorstwa Michała Gołębiowskiego, historyka literatury, eseisty i pisarza związanego z redakcją „Christianitas”. Najważniejsze wśród katolickich tradycjonalistów, wiernych Rzymowi, pismo idei w Polsce nie kojarzy się przecież z amerykańską kontrkulturą, pełną niespokojnych duchów, psychodelicznych idei i synkretycznych religijnie przekonań. Wydawać by się mogło, że żelazną zasadą wśród ludzi tego środowiska będzie raczej Tertuliańskie: Quid ergo Athenis et Hierosolymis? Quid academiae et ecclesiae? Quid haereticis et Christianis? („Co mają wspólnego Ateny i Jerozolima? Akademia i Kościół? Heretycy i chrześcijanie?”).
Kim są bohaterowie Bezkresu poranka? Znajdziemy wśród nich Jima Morrisona, Tadeusza Micińskiego, Williama Szekspira, Walta Whitmana, św. Jana z Ávili. Autor sięga też po poezję baroku, listy Jana III Sobieskiego do Marysieńki, po teksty św. Jana od Krzyża i Koheleta. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że miłośnicy ścisłych odróżnień i matematycznej precyzji – zdarzają się tacy / takie również wśród humanistów – zastanawiają się, czy to eseistyczne silva rerum da się obronić. Czy autor nie stara się opowiedzieć zbyt wielu światów naraz, zbyt wiele jego stron nie próbuje zmieścić w swoich poetycko-teologicznych medytacjach? Zapewniam, że znać w tym kunszt młodego naukowca o rzetelnym akademickim wykształceniu. Co ważne, mamy do czynienia z książką, która nieprędko się zestarzeje: decyduje o tym nie tylko ponadczasowy, uniwersalny wymiar poruszanych w niej zagadnień, ale także fakt, że kontrkultura radykalnie wpłynęła na postrzeganie spraw politycznych, obyczajowych i kulturowych nie tylko w USA. Nie bez powodu Czesław Miłosz w Widzeniach nad Zatoką San Francisco opisywał kalifornijskich studentów i hipisów jako proroków nadchodzącej przyszłości.
Tyle że rzadko kto dziś tak myśli, tak pisze, ma dość śmiałości i wyobraźni, by patrzeć na człowieka oczyma wielu różnych poetów, teologów, mistyków, próbować zrozumieć, dlaczego człowiek może przeżywać sam siebie jako pobożnego i bezbożnego. I dlaczego może budować mistyczne obrazy rzeczywistości głęboko zanurzone w chrześcijańskiej, katolickiej doktrynie albo tworzyć mistycyzmy ufundowane na poezji, poczuciu pustki / Pustki, niejasnych obrazach absolutu. Gołębiowski jest precyzyjny: w eseju Sztuczni mistycy. Rewolucja psychodeliczna wobec religii jasno rozróżnia choćby między mistyką łaski a „kwasową awangardą” lat 60. XX w. czy zdecydowanie wcześniejszym amerykańskim transcendentalizmem. W teologicznych dociekaniach – co jednych zachęci, drugich natomiast zniechęci – często towarzyszy mu Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI.