Nazajutrz po prezentacji dokumentu Konferencji Episkopatu Polski na temat „chrześcijańskiego kształtu patriotyzmu” w stolicy świętowano 83. rocznicę powstania Obozu Narodowo-Radykalnego. Obchody te rozpoczęła msza, zwana trydencką; po niej odbyła się manifestacja – na jej czele niesiono krzyż, a wśród okrzyków, jakie wznosili uczestnicy marszu, był i taki: „Ave, ave Christus Rex!”. Jak pisze na swoim blogu jeden z sympatyków ONR-u: „Ze względu na okoliczności – wściekłe, agresywne i wulgarne grupki okupujące obie strony (…) ulicy – okrzyk ten, odbijający się rykoszetami od ścian budynków, brzmiał jednocześnie jak egzorcyzm”.
Marsz narodowców pełen był symboliki odwołującej się do katolicyzmu. Jego uczestnicy dokonali swoistej autoprezentacji, skandując: „Idą biali wojownicy, narodowcy, katolicy”. Szli przez Warszawę w imię marzeń o „Wielkiej Polsce katolickiej”, a przyświecały im wartości najwyższe: „Bóg, Honor i Ojczyzna” (podkreślenia moje – J.P.).
Ciekaw jestem, o czym mówił w swoim kazaniu ksiądz celebrujący tamtą mszę w rycie trydenckim (jest jakiś paradoks w tym, że narodowcy wolą brać udział w mszy odprawianej po łacinie, a nie po polsku). Czy poinformował jej uczestników o liście Episkopatu, w którym napisano, że „nacjonalizm [jest] przeciwieństwem patriotyzmu”? Czy uświadomił im sprzeczność pomiędzy deklaracją ideową ONR-u („Bóg jest Dobrem Najwyższym, a zbawienie najważniejszym i ostatecznym celem życia człowieka”) a praktykowaną na co dzień – i niemającą nic wspólnego z Ewangelią – niechęcią wobec „obcych”? Czy powiedział im, że profanacją krzyża jest niesienie go w pochodzie, którego uczestnicy wznoszą okrzyki pełne nienawiści?
Szczerze mówiąc, oczekiwałem, że biskupi – zachęceni swoim własnym dokumentem – już po marszu ONR-u głośno nazwą rzeczy po imieniu i, przynajmniej symbolicznie, uderzą w dzwon na trwogę. I rzeczywiście: niektórzy się odezwali, piętnując zwłaszcza nadużywanie symboli religijnych. Warto też odnotować wypowiedź abp. Józefa Kupnego, przewodniczącego Rady do Spraw Społecznych KEP, który wyraził rozczarowanie odbiorem Chrześcijańskiego kształtu patriotyzmu: „Liczyłem na to, że mniej będzie mówiło się o tym, co sądzą biskupi, (…) a więcej na temat postawy ludzi i środowisk wobec bliźnich, i to nie tylko «swoich», ale także obcych”. Zdaniem arcybiskupa, ze względu na „patriotyzm” pewnych środowisk przymyka się oko na rozmaite ich zachowania, zamiast jasno nazywać dobro i zło. I dalej: „Kłócimy się o pojęcia i definicje, np. o to, czym się różni nacjonalizm od szowinizmu, dzielimy włos na czworo, a nie widzimy istoty sprawy”.
Ciekawe, ilu czytelników tego dokumentu potraktowało go jako zaproszenie do rachunku sumienia. Obawiam się, że nie należą do nich polscy nacjonaliści, którzy – tuż po jego publikacji – wyrazili dlań pełną aprobatę (dokonując przy okazji rozróżnienia między „zdrowym nacjonalizmem” i szowinizmem), a nawet dostrzegli w nim… „docenienie wysiłków (…) organizacji narodowych w patriotyczne odrodzenie i przebudzenie, którego doświadczamy (…) w naszej Ojczyźnie”.