Czekałem na pociąg na górnym peronie stacji Howard Beach niedaleko lotniska JFK. Świeciło słońce, szła bryza od oceanu, na dachu domu za torami łopotał gwieździsty sztandar. Była niedziela, spokój. Niski chłopak wyglądający na Pakistańczyka rozmawiał przez komórkę, bujając reklamówką. Obok przy automacie (wtedy, kilkanaście lat temu, były jeszcze czynne) wysoki gość w stetsonie, wytartych dżinsach i kowbojkach wyszeptał do żółtej słuchawki:
– Wsio w pariadkie u tiebia, Natasza?
W wagonie krzesła szły wzdłuż ścian, więc patrzyliśmy na siebie: stewardesa Delty w marynarce, spódnicy i butach na obcasie, arabskie kobiety w hidżabach, afrykańskie kobiety w białych sukniach do kostek, umorusani robotnicy w żółtych butach, zespół meksykańskich grajków w sombrerach. Po powrocie z Polski jechałem do siebie – na 116. Ulicę, róg 8. Alei, na południowy skrawek Harlemu, gdzie wynajmowałem pokój u rodziny Dominikańczyków. Nie musiałem się przesiadać. Otwarta w 1932 r. linia metra A biegnie przez 52 km od plaż Rockaway nad otwartym Atlantykiem aż do Inwood – na północnym czubku Manhattanu. Jej pociągi kursują całą dobę, codziennie przewożąc 600 tys. ludzi. Trasa jest częścią jednego z największych systemów transportu miejskiego na planecie: 36 linii o łącznej długości ponad 1000 km, 472 stacje, ponad miliard pasażerów rocznie. Kurs jedną tylko linią A jest podróżą przez liczne narody i kultury. Najpierw dzielnica Woodhaven na Queensie, która do dziś zachowała atmosferę osobnego miasteczka zamieszkanego przez Latynosów, Jamajczyków, Hindusów. Dalej południową krawędzią brooklyńskiego Bedford-Stuyvesant, dokąd po otwarciu metra przenosiło się wielu Afroamerykanów; to tutaj Spike Lee nakręcił kultowy Rób, co należy (1989), tragedię rozgrywającą się w ciągu jednej doby na rozpalonej upałem ulicy. I dalej, tunelem pod East River na Manhattan, na północ, pod ziemią, zachodnim brzegiem Central Parku, wzdłuż fundamentów potężnych zdobnych kamienic, w których żyją najbogatsi. W jednej z nich – słynnej Dakocie – mieszkał John Lennon. Zginął od strzałów szaleńca na ulicy, pod którą biegnie linia A. I jeszcze dalej przez Harlem („Take the »A« train to go to Sugar Hill way up in Harlem” – śpiewali Duke Ellington i Ella Fitzgerald) aż do Inwood.
Sieć nowojorskiego metra – zwanego subway – oplata metropolię mieszczącą w sobie cały świat.
Linia Q zabierze cię do Małych Karaibów. „Czwórką” i „szóstką” dojedziesz do Chinatown. Jadąc linią B na północ, znajdziesz się nieopodal włoskiej enklawy na Bronxie; a na południe – trafisz do rosyjskiego Brighton Beach na Brooklynie. Niech o różnorodności Nowego Jorku, tego Wielkiego Jabłka, zaświadczy fakt, że na co dzień rozmawia się tutaj w ponad 800 językach. Metro jest krwiobiegiem wieloetnicznego kosmosu.