Śmierć ks. Mieczysława Malińskiego (1923–2017) uświadomiła mi dwie rzeczy, których o nim dotąd nie wiedziałem. Po pierwsze: to, że Maliński w latach 60. ubiegłego wieku był świetnie zapowiadającym się teologiem, który – gdyby żył w nieco innym miejscu i czasie – zapewne zrobiłby błyskotliwą karierę naukową. Studiował m.in. u Karla Rahnera (który proponował mu asystenturę) i Johanna B. Metza. Doktorat z eklezjologii obronił w Rzymie, niemniej po powrocie do Polski przez siedem lat nie mógł znaleźć pracy na żadnej polskiej uczelni teologicznej. Nie chciano go, bo był rahnerystą, a wtedy w uprawianych w Polsce naukach kościelnych (teologii i filozofii chrześcijańskiej) wciąż jeszcze obowiązywał tomizm, zaś wszelkie „nowinki” płynące z Zachodu traktowano z ogromną podejrzliwością. Próbował zrobić habilitację: o sakramentach pojmowanych jako „wyraz egzystencjalnej struktury wiary w Chrystusa”, ale – jak podsumował po latach w swojej autobiografii – „tezy głoszone w książce były trudne do przyjęcia” dla większości ówczesnych polskich teologów. Ostateczną decyzję o zerwaniu z nauką pomógł mu podjąć jego długoletni przyjaciel Karol Wojtyła. „Wykładowców jest dość – powiedział. – Maliński jest jeden. Ty pisz. Dobrze piszesz…”.
Po drugie: dopiero po śmierci ks. Mieczysława Malińskiego dowiedziałem się, że kilka lat temu założył Fundację Będzie Lepiej. Niesie ona pomoc uzdolnionym artystycznie dzieciom z ubogich rodzin, a ważnym źródłem jej finansowania są honoraria autorskie księdza, który okazał się pisarzem niezwykle płodnym: lista jego książek liczy ponad 160 tytułów.
Niektórzy mieli mu za złe, że pisał za dużo, a to odbijało się na jakości jego dzieł – i że właściwie żadna z form literackich nie była mu obca. Bo ks. Maliński dał się czytelnikom poznać jako eseista, autor kazań i modlitewników, biograf i hagiograf, powieściopisarz i poeta, reporter, bajkopisarz, popularyzator teologii i historii Kościoła… Piotr Skrzynecki, z którym przez długi czas łączyły go dość bliskie relacje, powiedział kiedyś na scenie Piwnicy pod Baranami, że Mieczysław Maliński jest autorem całej niemal Biblioteki Jagiellońskiej.
Rzeczywiście, lektura wszystkiego, co wydawał, byłaby zadaniem trudnym. Nawet nie próbowałem się go podjąć, ograniczając się do ważnych dla mnie − w czasach gdy sam byłem nastolatkiem − rozważań dla młodzieży: To nie takie proste, mój drogi, oraz lapidarnych, kilkuzdaniowych kazań, tzw. ramek, publikowanych przez lata na łamach „Tygodnika Powszechnego” i podpisywanych samymi tylko inicjałami (ks. M.M.). Mam tu na myśli zwłaszcza „ramki” najwcześniejsze, z lat 60. i 70., moim zdaniem znakomite. Wybitny, choć dziś już zapomniany pisarz religijny, jakim był Tadeusz Żychiewicz, dostrzegał w nich „świeżość i głęboką, intuicyjną mądrość spojrzenia na Ewangelię”.