Znajdziemy tu ślady opowieści o zapomnianych latach 50. XX w. Prowadzą nas przez nie dwaj dobrze zapowiadający się poeci. Jeden, wyrzucony z majątku (były ziemianin tzw. bezet), jeździł po Polsce, dokumentował zabytki, został profesorem, historykiem sztuki, związał się z „Tygodnikiem Powszechnym” i – od lat 70. – z KUL-em; drugi pozostał poetą. Ted, Chrzan, i Zbig, Patryk.
Chrzanowski po śmierci Herberta wspominał, że poznali się podczas studiów ekonomicznych, „ani razu nie zgadawszy się o naszych prawdziwych zainteresowaniach: o literaturze. Dopiero po studiach zetknęliśmy się ponownie na gruncie klubu »Logofagów« i wówczas zrodziła się przyjaźń, która przetrwała (…). Pisywaliśmy (…) do siebie listy i posyłali nawzajem wiersze”. Spotykali się, tworząc zaufaną paczkę, tak ważną w czasach napierającej ideologii – m.in. z Tyrmandem, Najderem, Kubiakiem, Odrowąż-Pieniążkiem… „To były złe czasy i wspaniałe chwile rodzących się przyjaźni…” – wspominał Chrzanowski.
Tom korespondencji został przygotowany przez Zbigniewa Barana, który, niestety, nie doczekał publikacji; przypisy uzupełnił kustosz archiwum Herberta Henryk Citko. Żałuję, że nie jest to wydanie pełne – są wszystkie listy Herberta, zabrakło 22 listów Chrzanowskiego. Chociaż nie była to decyzja dyktowana względami obyczajowymi czy politycznymi, to uważam, że zawsze warto dążyć do opublikowania całości, bo pokazuje ona kontekst.
Ważnym elementem tego tomu są indeks osobowy i biogramy postaci. W atmosferę relacji między dwoma poetami, poza rubasznymi dowcipami i ostrym – a serdecznym – językiem, pozwalają się wczuć zdjęcia „z epoki”: a to dedykacja na tomiku Struna światła, a to zdjęcia bohaterów z tamtych lat i rysunki, będące integralną częścią listów (które tak łatwo byłoby zbagatelizować). Tom uzupełnia wprowadzenie ks. Adama Bonieckiego, które może pokazać wagę tych relacji dla środowiska „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”.
To korespondencja uświadamiająca bohaterskość trwania na straconych, zdawałoby się, pozycjach, dzięki braku zadęcia i mozolnym wykrawaniu przestrzeni swobody w autorytarnym państwie monoideologii. Materialna nędza i czarny humor. Braterskie relacje, przeplatane mocniejszymi a serdecznymi słowami w rodzaju: „krytyka, którą pozwolę sobie zacząć od opierdalania”. Listy iskrzą od ciętych ripost, emocji i niuansów trudno czytelnych, a pokazujących, że autorzy co krok ocierali się o granice kompromisu swojej obecności w PRL-u. Z dzisiejszej perspektywy np. niełatwo zrozumieć, dlaczego Chrzanowski był niezadowolony, że Herbert przekazał jego wiersze do „Po Prostu”, szczególnie że redaktorem działu kulturalnego był wówczas Jan Józef Lipski. W takim przypadku konieczny okazuje się komentarz, wskazujący na pamięć o antyklerykalnych tekstach tego pisma czy artykule atakującym Miłosza. Widzimy rzeczywistość nadzwyczaj dynamiczną. Lektura tej korespondencji może nas uwrażliwić na zbyt łatwe etykietowanie historycznych wydarzeń z późniejszej perspektywy.