Kostiuczenko jest reporterką niezależnej „Nowej Gazety”. Przyszło nam tu żyć to coś więcej niż opowieść o życiu w reżimowym kraju, ten zbiór reportaży upomina się o najsłabszych, oddaje głos wykluczonym. Kostiuczenko pisze o tych, o których nikt pisać już nie chce, rozmawia z ludźmi z marginesu społecznego, biedotą. Czuć, że los opisywanych osób nie jest jej obojętny.
W Rosji dziennikarza, który pisze niewygodne dla władzy reportaże, może spotkać śmierć. Anna Politkowska (pracująca w tej samej redakcji co Kostiuczenko) została zabita pod swoim domem. Politkowska wiedziała, że jest śledzona – narażała się władzom centralnym i tym w Czeczenii. Kostiuczenko zapewne też się boi, bo jak sama przyznaje, w jej kraju każdy może się narazić państwu. Mimo to zbliża się do opisywanego świata najbardziej, jak to możliwe – posługuje się reportażem wcieleniowym. Kiedy chce przedstawić świat rosyjskiej drogówki, rozpoczyna staż w moskiewskiej policji; kiedy pisze o narkomanach, przesiaduje z nimi w melinie całymi dniami, patrzy, jak dają sobie w żyłę; kiedy chce wiedzieć, jak żyją krewni ofiar ataku terrorystycznego na szkołę w Biesłanie, rozmawia z nimi godzinami. Autorka jest nie tylko dziennikarką, to członkini rosyjskiego społeczeństwa. Świadoma obywatelka – w Rosji to wciąż rzadka kategoria. Można powiedzieć, że podjęte przez Kostiuczenko tematy „leżały na ulicy” (życie prostytutek, korupcja w policji, nastolatki na gigancie), przecież wszyscy o tych zjawiskach wiedzą, zdążyli do nich przywyknąć, wystarczyło tylko usiąść i napisać. Dlaczego więc nikt tego nie robił? Bo mało kogo to interesuje. Kostiuczenko właśnie obchodzi świat ludzi porzuconych przez państwo. Pisze o „maleńkim człowieku”, czyli o tym, który w zderzeniu z państwową machiną (policją, prokuraturą, wymiarem sprawiedliwości) jest nikim.
Rosyjskie państwo gardzi słabym, ucisza zadających niewygodne pytania. Tak jest np. z żonami rosyjskich żołnierzy, którzy polegli w wojnie na wschodzie Ukrainy – ten reportaż Kostiuczenko dotknął mnie niezwykle. Oficjalnie państwowa propaganda mówi, że na Donbasie wojny nie ma, więc nie może być tam również rosyjskich sił zbrojnych i przede wszystkim trupów rosyjskich żołnierzy. Ciała wwozi się do Rosji pod osłoną nocy, w ciężarówkach-chłodniach. To ściśle tajna operacja. Zrozpaczonym kobietom, które chcą dopełnić chrześcijańskiego obowiązku pochowania zmarłego, mówi się, że ciała nie ma, albo wydaje się (w wielkiej tajemnicy) trumnę. Nie wolno jej jednak otworzyć. „Czy tam jest on? Mój mąż” – pytają zrozpaczone kobiety. Nie dowiedzą się tego, muszą zaufać państwu.
Kostiuczenko opisuje rzeczywistość, którą mało kto chce zmieniać – obywatele Rosji przywykli do nieupominania się o swoje prawa. Ilu starych, schorowanych ludzi mieszka w Rosji? Tysiące. Przeszło 70 lat temu to właśnie oni wykrwawiali się w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Prezydent Władimir Putin o tym pamięta, dlatego zawsze 9 maja, w Dzień Zwycięstwa, wysyła im pocztówkę. A jak żyją ci ludzie? Często tak jak opisani przez Kostiuczenko Jekatierina i Pawieł. W domu-ruderze, w zaduchu, brudzie, bez toalety i bieżącej wody. Z dziurawego dachu woda leje im się na głowę. „– Umierać trzeba, a śmierć nie przychodzi. Niełatwo jest umrzeć, najpierw trzeba się pomęczyć – mówi Jekatierina Aloszyna. – Dwie niezdatne do życia osoby mieszkają w niezdatnym do mieszkania domu. Lepiej by nas podpalili i wszystko”.