fbpx
z Wojciechem Eichelbergerem rozmawia Dominika Kozłowska październik 2016

Lepiej dać się zabić, niż zabić kogoś

Wszystkie wielkie religie i szkoły duchowe dążą do zharmonizowania tego, co się jawi jako praca wewnętrzna nad rozwojem świadomości wyznawców, z pracą zewnętrzną np. na rzecz społeczności czy świata. Ale wszystkie one podkreślają, że zaczynać trzeba od siebie, od pracy z własnym sercem i umysłem.

Artykuł z numeru

Jak postępuje moralność

Jak postępuje moralność

Dominika Kozłowska: We współczesnej krytyce zachodniej cywilizacji wciąż powraca słowo „antropocentryzm”. Nawet papież Franciszek ostro komentuje tę tendencję: „Nieodpowiednia prezentacja antropologii chrześcijańskiej doprowadziła do promocji błędnego przekonania na temat relacji człowieka ze światem”. Czy zgadza się Pan z tą diagnozą? Na czym polega to błędne przekonanie?

Wojciech Eichelberger: Brawa dla papieża! Utrwalone przez wieki rozumienie biblijnego zdania: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”, sprawiło, że ludzie zachowują się wobec świata przyrody, zwierząt, a także wobec siebie nawzajem jak despoci. Despota nie liczy się z nikim i niczym, egzekwuje władzę bez żadnych skrupułów. Od zarania chrześcijaństwo było chyba najbardziej antropocentryczną z religii – chrześcijanie uznali siebie za „koronę stworzenia”. W różnym stopniu czynią to wszystkie znaczące religie i Kościoły. Nie byłoby to groźne, gdyby stanowiło jedynie przejaw religijnego marketingu rywalizujących ze sobą o dostęp do niebiańskiej klamki. Niestety, ludzie w to uwierzyli.

Istnieją jednak również pozareligijne, biologiczne przesłanki antropocentryzmu. Niewątpliwie za sprawą swych możliwości intelektualnych, poznawczych i motorycznych człowiek dominuje nad innymi gatunkami. Lecz zamiast czynić z tego powód do większej odpowiedzialności i troski o stworzony przez Boga świat, używamy naszej przewagi, by go niszczyć. Słowem, przewróciło nam się w głowach. Antropocentryzm stał się ideologią panreligijnego, gatunkowego egoizmu. Tak silnego, że choć dziedziczony kulturowo, wydaje się wpisany w nasze DNA. Zapomnieliśmy już, że powodowani arogancją i wielkościowym urojeniem, straciliśmy rajską świadomość jedności z duchowym źródłem stworzenia i że tym samym skazaliśmy się na obsesyjne utożsamianie się z naszą cielesną formą. Wtedy też poczucie jedności i harmonii ze światem zastąpiliśmy – generowanym przez samotność i lęk przed rozpadem ciała – przymusem posiadania, zawłaszczania i kontroli.

Jeżeli sobie tego nie uświadomimy, grozi nam zniszczenie naszej planety jednoznaczne ze zbiorowym samobójstwem, a za to na pewno nie idzie się do nieba. Lecz my dalej – wbrew wszystkiemu – trwamy w naszej antropocentrycznej uzurpacji i pozwalamy sobie na bezrozumną i bezduszną eksploatację przyrody w imię tworzenia pozorów indywidualnego i zbiorowego bezpieczeństwa. Myślę, że takie lub podobne myślenie jest sprzeczne z pełnymi troski słowami papieża.

Bo czas dostrzec, że nasza gatunkowa wyjątkowość polega na czymś zupełnie innym niż antropocentryzm: na tym, że jako jedyny gatunek na tej ziemi potrafimy sobie uświadomić, iż indywidualny i gatunkowy egoizm jest kardynalnym błędem i groźną iluzją, która indywidualne życie oddziela od jednoczącej wszystko duchowej matrycy istnienia, czyli – w narracji chrześcijańskiej – od Stwórcy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się