Bazylea, 23 grudnia 1955 r.
Drogi kapelmistrzu i nadworny kompozytorze!
Oto ktoś wpadł na osobliwy pomysł zaproszenia mnie i paru innych osób do napisania „listu z podziękowaniem do Mozarta”. W pierwszej chwili pokręciłem głową i już zerknąłem na kosz na śmieci. Skoro jednak chodzi o Ciebie, drogi Mozarcie, to jestem w stanie oprzeć się jedynie w bardzo rzadkich przypadkach. Czy Ty sam zresztą za swojego życia nie napisałeś kilku dosyć niezwykłych listów? A więc czemu nie? Tam gdzie teraz jesteś – bez ograniczeń czasu i przestrzeni – wie się z pewnością więcej o samym sobie i o nas, niż my tutaj możemy wiedzieć. Właściwie nie mam wątpliwości, że od dawna wiesz, jak bardzo byłem Ci wdzięczny, od kiedy tylko potrafię sięgnąć pamięcią, i jak wdzięczny jestem do tej pory. Jednak właśnie: dlaczego nie miałbyś raz zobaczyć tej wdzięczności wyrażonej czarno na białym?
Na wstępie dwa słowa przeprosin. Pierwsze dotyczy tego, że jestem jednym z protestantów, o których miałeś niegdyś powiedzieć, że nie są w stanie pojąć znaczenia Agnus Dei, qui tollis peccata mundi. Przepraszam, prawdopodobnie także w tej kwestii jesteś teraz lepiej poinformowany. Nie chcę Cię jednak dręczyć teologią. Wyobraź sobie natomiast, że w zeszłym tygodniu, piszę całkiem poważnie, przyśniłeś mi się, i to mianowicie w takiej sytuacji, że miałem Cię egzaminować (nie wiem, z jakiego powodu) i że na moje pytanie: co znaczą „dogmatyka” i „dogmat”?, nie otrzymałem odpowiedzi – pomimo najżyczliwszych podpowiedzi w formie wskazania na Twoje msze, które szczególnie lubię słuchać! To mnie bardzo zmartwiło (gdyż wiedziałem przecież, że tak czy inaczej nie możesz oblać). Lepiej więc dla spokoju odłóżmy ten temat!
Teraz sprawa druga, o wiele trudniejsza. Czytałem o Tobie, że nawet jako dziecko cieszyłeś się wyłącznie z pochwał znawców. Jak wiesz, na tej ziemi istnieją nie tylko muzycy, ale także muzykolodzy. Ty byłeś jednym i drugim, ja, wręcz przeciwnie, nie jestem ani jednym, ani drugim, nie gram na żadnym instrumencie i nie mam bladego pojęcia o nauce harmonii czy tajnikach „kontrapunktu”. Prawdziwym lękiem napawają mnie szczególnie ci muzykolodzy, których książki na Twój temat próbowałem rozszyfrować (chcąc przygotować uroczyste przemówienie na Twoje urodziny). Patrząc poważnie na rezultaty ich badań, obawiam się, że gdybym był młody i mógłbym zająć się tym przedmiotem studiów, to z niektórymi z najbardziej znaczących z Twoich interpretatorów popadłbym w podobny konflikt, jak się to stało przed czterdziestoma laty z moimi teologicznymi mistrzami. Tak czy inaczej, pozostaje pytanie: jak w tych okolicznościach złożyć Ci podziękowanie jako znawca, abyś mógł się z tego cieszyć?
Ku swojemu pocieszeniu czytałem jednak także, że czasami całymi godzinami grałeś dla całkiem prostych ludzi, jeśli tylko zauważałeś, że sprawiasz im tym radość. W ten właśnie sposób, z wciąż na nowo rozradowanym sercem i uchem, słuchałem i nadal Ciebie słucham. Robię to tak naiwnie, że nie mogę nawet dokładnie powiedzieć, w którym z trzydziestu czterech okresów, na jakie Téodor de Wyzewa i Georges de Saint-Foix podzielili Twój żywot i twórczość, jesteś mi najbliższy. Tak, bez wątpienia około roku 1785 zacząłeś być już prawdziwie wielki. Jest jednak tak – i na pewno się nie zdenerwujesz, jeśli to wyznam – że nie mogę zaprzestać powracania do pełnego wewnętrznego wzruszenia słuchania nie tylko dojrzałych prac, jak Don Giovanni i ostatnie symfonie, Czarodziejski flet i Requiem, ale także wcześniejszych, jak Serenada Haffnerowska i Divertimento nr 11, a nawet Bastien i Bastienne. Moje zainteresowanie i moja sympatia do Ciebie dotyczą nie tylko tego okresu, od którego można Cię już chwalić jako „prekursora” Beethovena! Dziękuję Ci po prostu za to, że ilekroć Cię słucham, przenosisz mnie na próg świata, który w słońcu czy podczas burzy, w dzień czy w nocy jest światem dobrym i uporządkowanym. Jako człowiek XX w. za każdym razem czuję się obdarowany odwagą (ale nie pychą), właściwym tempem (ale nie przesadnym pośpiechem), czystością (ale nie taką, która nudzi), pokojem (ale nie jego gnuśną odmianą). Z uszami pełnymi Twej muzycznej dialektyki można być młodym i się starzeć, można pracować i odpoczywać, być zadowolonym i smutnym, jednym słowem: można żyć.