Dziennik we dwoje wziął się w znacznej mierze właśnie z przyjaźni z Białoszewskim, pozostając jednocześnie autonomiczną narracją Stańczakowej. Pisanie go miało – poza literackim – ważny sens wspólnotowy i autoterapeutyczny. Chora na depresję autorka związała swój rytm pracy i spotkań m.in. z rytmem dziennikowego pisania. Nie znaczy to, by dziennik relacjonował wyłącznie chorobę, wręcz przeciwnie. Tym, co w nim najcenniejsze, jest spotkanie, anonsowane już przez sam tytuł książki, choć spotkań mamy tu zaskakująco dużo. Zabawne, w charakterystyczny sposób „gadane” epizody z rodziną i z pisarzami, kręgi artystyczne i „iblowskie”, mieszkanie przy Hożej i „latania” po Warszawie sumują się w narrację gęstą, pełną życia i wigoru – co zawdzięczamy zarówno „sprawom babskim” i – szerzej – żywiołowi anegdotycznemu, jak też osobowości i twórczemu rozbudzeniu autorki. Dziennik we dwoje to ujmujące świadectwo zapominania o tym, że się nie widzi („lubię taki bieg, zapominam zupełnie, że nie widzę”), egzystencjalnej dezynwoltury. A zarazem: poruszające świadectwo niesamowystarczalności. Nie tylko w chorobie – w życiu.
_
Jadwiga Stańczakowa
Dziennik we dwoje
Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2015, s. 448