fbpx
Bożena Wola w pasiece w Pile fot. Katarzyna Matejek / Gość Niedzielny / Forum
Anna Mateja maj 2024

Ludzie z ula

Ogród to miejsce negocjacji, gdzie człowiek układa się z naturą mniej lub bardziej grzecznie. Ten, który założyli w Pile społecznicy, ma zaledwie kilka arów i parę uli. W ciągu roku odwiedza go nawet 2 tys. osób

Artykuł z numeru

Sen o Japonii

Pierwszy domek dla owadów Bożena Wola postawiła w pobliżu kaskady wodnej zbudowanej przez Tomasza – jej męża i proboszcza parafii św. Jana w Pile – z płyt, którymi utwardzono teren podczas wznoszenia kościoła. Był to pierwszy zbór ewangelicko-augsburski w mieście od 1945 r., choć luteranie są tam obecni od XVI w. Kościół konsekrowano w 2011 r., betonowe płyty wykorzystano ponownie. Latem kaskada jest wodopojem dla ptaków, łasic i myszy, bo w Pile, mimo obecności jezior i płynącej przez miasto Gwdy, potrafi być sucho i pyliście. Zimą, zarośnięta irgą, staje się zielonym gąszczem, na którym od razu zahacza się wzrok zmęczony widokiem zeschłych traw i kwietnych łodyg ściętych na brązowo przez mróz.

„Domki dla zapylaczy to etap przejściowy do stanu, kiedy ludzie na powrót się przekonają, że nieskoszony trawnik jest ładny” – wyjaśnia Bożena, prezeska Fundacji Pszczoła, ustawiając na oknie blaszki na ciasto, w których wysiała na kiełki rzodkiewkę i rzeżuchę. Wymieniając witaminy z niemal wszystkich grup, a potem żelazo, wapń, magnez, potas, cynk i błonnik, których źródłem staną się za kilkanaście dni okienne uprawy, przeskakuje z opowieścią do widocznego z wysokiego okna luterańskiej fary domku dla owadów. Powstał dzięki współpracy fundacji ze sklepem pewnej sieci handlowej, a zbudowała go z dziećmi jej klientów.

„Jak myślicie, kto to jest zapylacz?” – zapytała prezeska.

„Ktoś, kto zapyla, to znaczy szybko biega albo lata?” – padła niepewnie jedna z odpowiedzi.

„Racja, trzeba biegać albo latać, żeby przenosić między kwiatami pyłek przyklejony do skrzydeł lub odwłoka”.

Zabezpieczając siatką szyszki i trociny na piętrach owadziego domku, powiedziała, że zwierzęta, bo nie tylko owady, dotykając kwiatów, zapylają je mimochodem. Przecinając pod kątem łodygę trzciny, zdradziła, że te nic nieznaczące dla owadów czynności są warunkiem przetrwania roślin oraz człowieka. Czyli gdyby nie pyłek, którym pobrudzi się „futerko” pszczoły…

„Znacie pszczoły z ula, które robią miód?” – upewnia się na wszelki wypadek. Na szczęście znają. Włoski na odwłoku, potocznie nazywane „futerkiem”, też każdy kojarzy. Tłumacząc, że optymalna średnica trzcinowej rurki albo otworów wywierconych w kawałku drewna wynosi 8 mm (w węższe owady nie wejdą, a szersze są niebezpieczne, bo mogą się w nich stać ofiarą większego drapieżnika), wylicza, czego by zabrakło, gdyby na Ziemi wymarły owady zapylające. Żegnamy się z owocami. Nawet poczciwe jabłko pojawiłoby się na drzewie dopiero, gdy osobiście przenieślibyśmy pędzelkiem pyłek z jednego kwiatu na drugi. Adios, pomidory. Bye, bye, migdały, ogórki, a nawet ziemniaki czy szpinak. Każda roślina, która potrzebuje do rozmnożenia się zapylonych przez zwierzęta kwiatów, z jakich powstają zawiązki owoców i ziaren, stałaby się dobrem luksusowym. Niemal 90% roślin kwiatowych wymaga właśnie zapylaczy: mrówek, bzyków, os, trzmieli, pająków, motyli, szerszeni, nawet żab i ślimaków. Prawie 1/3 z nich to pszczoły – miodne i dzikie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się