fbpx
fot. H. Poddębski/NAC
z Olą Hnatiuk rozmawia Urszula Pieczek styczeń 2018

Lwów może łączyć

To nie Lwów jest kością niezgody, lecz sposób opowiadania o wspólnej historii polegający na próbie bagatelizowania roli Ukraińców w narracji polskiej bądź Polaków w ukraińskiej. Jednostronne postrzeganie różnych procesów powoduje, że zubażamy znaczenie kulturowe tego miasta.

Artykuł z numeru

Lekcje Baumana

Lekcje Baumana

Pani książka Odwaga i strach rozpoczyna się od daty 18 września 1939 r. Ten moment skupia jak w soczewce kilka ważnych wydarzeń, krzyżuje losy bohaterów i bohaterek oraz miejsca, do których „odwiedzenia” zaprasza Pani czytelników i czytelniczki. Dlaczego ta data jest tak istotna?

Urodziła się wtedy moja mama – to początek mojej prywatnej historii, którą traktuję jako punkt wyjścia do opowiedzenia o lwowskich relacjach. Myślę jednak o tej dacie jak o momencie, w którym na połowie terytorium II Rzeczypospolitej wszystko się zmieniło. Zależało mi na tym, by pokazać skomplikowane losy mieszkańców wschodniej części kraju po wkroczeniu Armii Czerwonej, nie tylko z perspektywy polskiej, prezentowanej np. we Wspomnieniach wojennych Karoliny Lanckorońskiej. Chciałam wyjść poza tradycyjną polską opowieść o Lwowie, o – kolejno – zajęciu miasta przez Armię Czerwoną, aresztowaniach, wywózkach, deportacjach, np. do Kazachstanu… Interesowały mnie losy lwowian, nie tylko Polaków. Dlatego piszę o 18 września 1939 r. m.in. z perspektywy jednej z moich bohaterek – Frydy (Ireny) Lille, pierwszej lwowskiej hematolożki. Jej historia zdaje się niezwykła – pochodziła z biednej żydowskiej rodziny, zdobyła wykształcenie, pozycję w świecie nauki, choć jak wiadomo, lata 30. nie sprzyjały karierze naukowej osób innego pochodzenia niż polskie. Wskutek narastającej fali antysemityzmu Lille musiała zrezygnować z pracy w klinice dziecięcej, utrzymywała się z prywatnego laboratorium analiz. Podobnie jak absolutnie wybitny mikrobiolog i filozof nauki Ludwik Fleck, który także – mimo wielkich osiągnięć – musiał porzucić uniwersytet.

Wykorzystanie tej daty to zabieg skracający dystans między piszącą a czytelnikami i czytelniczkami. Nie otwierałam nią wszystkich rozdziałów, to byłoby zbyt tanim chwytem. Najbardziej zależało mi na tym, by zwrócić uwagę, że wielka historia jest tuż obok nas, na wyciągnięcie ręki. Czasem wystarczy odrobinę zmienić perspektywę, by zobaczyć coś więcej poza własnym bólem i traumą.

W polskiej pamięci dominuje arkadyjski mit przedwojennego Lwowa, na którym budowany jest narodowy sentyment wobec tego miasta (i szerzej pogranicza). Pani przedstawia zupełnie inny typ opowieści o tym czasie i miejscu, który wznosi się ponad łatwe podziały. Odniosłam wrażenie, że jest to rodzaj polemiki czy może weryfikacji stereotypów.

Celem mojego opowiadania o przedwojennym i okupowanym Lwowie absolutnie nie była polemika, lecz przyjrzenie się dokumentom, zestawienie ich z obiegowymi opiniami. Proszę zwrócić uwagę, że np. nie polemizowałam ze wspomnieniami Wszystko, co najważniejsze Oli Watowej, która przypisuje Wandzie Wasilewskiej pomoc przy zwolnieniu z zesłania Stefanii Skwarczyńskiej, wybitnej teoretyczki literatury i polonistki, ani też z autorami, którzy powtarzają za nią tę historię. Po prostu w oparciu o materiały archiwalne wykazałam czarno na białym, że to, co było powtarzanym przez lata pewnikiem, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Zarazem pokazałam też pewien mechanizm uruchamiany przez autorów wspomnień: podążają oni tropem solidarności wynikającej z przynależności narodowej, pomijając wszystkie inne motywacje. Źródła pozwalają to zweryfikować. Aż dziw, że dotychczas nikt tego nie zrobił – oczywiście mam na myśli nie ten konkretny przykład, lecz zestawienie różnych wersji, pewnych sposobów patrzenia na okupację.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się