Karolinie i Marcelinie
Gdy 22 lata temu rozstawałem się z partnerem, na odchodnym usłyszałem: „To był bardzo dobry związek, ale niestety zabrakło w nim dzieci”. Faktycznie, w naszej budowanej intuicyjnie quasi‐mieszczańskiej relacji doszliśmy wówczas do ściany – uratować nas mogły tylko wspólny kredyt, biznes lub potomstwo. Fantazjowaliśmy nawet, że jedna z naszych przyjaciółek, prowadząca życie wielce rozrywkowe, zjawi się pewnego dnia z becikiem i oznajmi: „Jak chcecie, to bierzcie”. I chyba dobrze, że tak się nie stało, bo ojcem byłbym zapewne marnym i toksycznym. Umierać z niepokoju, gdy nie wrócą na czas ze szkoły? Rzutować na nie własne chore ambicje i zadręczać je swym „wiecznym zmartwieniem”? Wydawać pieniądze na kursy angielskiego albo lekcje fortepianu i tenisa zamiast na książki lub fajanse? Bez szans, to z pewnością by nie wyszło. Zresztą dzieciaki znajomych zajmują mnie najwyżej przez 15 minut, po których nudzę się i zaczynam robić dobrą minę do złej gry. Podobno własne traktuje się inaczej, jednak tego już nie sprawdzę. Czy aby jednak na pewno?
Doktorvater – ojciec doktora – tak nazywa się po niemiecku promotora. Szczególnej, niemal ojcowskiej (lub wręcz matczynej) więzi doświadczyłem przecież z moimi dwiema pierwszymi doktorantkami. Poczucie odpowiedzialności, duma, troska, czułość, a nawet instynktowny impuls stanięcia do walki, gdy chciano skrzywdzić jedną z nich – to były przecież zupełnie nowe, dobre i silne emocje.
A gdy z moim zdrowiem zaczęło być bardzo źle, to właśnie nie kto inny, ale one i ich przyszłość przyszły mi od razu na myśl.
Spokojne życie w czasach katastrof
Mary Beale uznawana jest często (i niesłusznie) za pierwszą Angielkę, która stanęła przy sztalugach dla zarobku. Urodziła się w marcu 1633 r. w wiosce Barrow w hrabstwie Suffolk jako córka Johna Cradocka, anglikańskiego duchownego i malarza amatora, oraz Dorothy Brunton (Brinton). Ojciec sam ochrzcił ją 26 marca w miejscowym kościele. Jej życie przypadło na jeden z najbardziej dramatycznych okresów w dziejach Anglii: konflikty wyznaniowe, zapoczątkowana przez purytanów wojna domowa, ścięcie króla Karola I, protektorat Oliviera Cromwella, trzy wojny z Republiką Zjednoczonych Prowincji, wreszcie „chwalebna rewolucja” i restauracja Stuartów. W tym czasie miały też miejsce nieszczęścia takie jak epidemia dżumy w 1665 r. opisana potem przez Daniela Defoe w Dzienniku roku zarazy, a zaraz potem wielki pożar Londynu (1666). Biografia malarki toczyła się jednak niemal w oderwaniu od owych strasznych katastrof, w kręgu szczęśliwego domowego ogniska i licznych przyjaciół. Kochający mąż, dwoje udanych dzieci, stabilność finansowa i pewne artystyczne (choć nieoszałamiające) sukcesy. Mieszczańskie i moralne życie Mary wydaje się wręcz nudne i przewidywalne – nie nadaje się na kanwę powieści czy filmu. Takie też jest – jak sądzę – jej malarstwo. Pamiętajmy jednak, że historia sztuki to nie tylko zbuntowani artyści tworzący arcydzieła (ci są zresztą w mniejszości), lecz przede wszystkim postaci takie jak bohaterka tego szkicu.