Wydawnictwa coraz częściej publikują wywiady rzeki, w których czytelnicy poznają biografie kolejnych osób: od aktorów i celebrytów po polityków i ludzi biznesu. Rzadko jednak ich bohaterami stają się reprezentanci sztuk wizualnych. Nie opuszczam rąk to – obok opublikowanych także przez Wydawnictwo Czarne w 2017 r. rozmów Jakuba Banasiaka z Wilhelmem Sasnalem – jeden z nielicznych wyjątków.
W książce znalazło się kilkanaście rozmów przeprowadzonych przez Małgorzatę Czyńską w latach 2017–2020. Leon Tarasewicz opowiada o swej edukacji artystycznej, malarstwie, wystawach, a także o rodzinie. Mówi o Podlasiu, kulturze i obyczajowości jego mieszkańców oraz o ogrodnictwie i hodowli kur ozdobnych. Ostatnia z tych pasji zaczęła w obiegu publicznym przysłaniać nawet obraz Tarasewicza jako malarza. Biografia przywraca właściwe proporcje w postrzeganiu artysty.
Nie są to jednak rozmowy artysty z krytykiem czy z historykiem sztuki, chociaż Małgorzata Czyńska także jest nim z wykształcenia. Czytając kolejne wywiady, chciałoby się nawet, by więcej uwagi poświęciła wyborom artystycznym i twórczości Tarasewicza. Jednak ostatecznie rozmaite historie rodzinne czy anegdotki pozwalają lepiej zrozumieć jego malarstwo, ale też – co nie mniej ważne – poznać doświadczenie osób, które przynależą do narodowości białoruskiej zamieszkującej Polskę. Z tego przede wszystkim powodu Nie opuszczam rąk należy do książek obowiązkowych. Rozbija ona bowiem obraz naszego kraju jako monolitu narodowego i religijnego czy państwa szczególnie tolerancyjnego i otwartego.
Nie mam swojego państwa
Dzieciństwo i młodość Tarasewicza to Polska gomułkowska i gierkowska – urodził się w 1957 r. w Waliłach na Podlasiu. „Z językiem białoruskim wiązało się poczucie jakiegoś strachu i wstydu. Nie do pomyślenia było, żebyśmy na ulicy w Białymstoku mówili po naszemu. Ludzie się bali” – opowiada Czyńskiej. We wspomnieniach malarza powtarza się poczucie strachu, ale też demonstrowana przez większość wyższość wobec tego, co białoruskie czy „tamtejsze”. Jednocześnie kolejne rozmowy pokazują budowanie własnej tożsamości, które doprowadziło do tego, że Tarasewicz dziś mówi o sobie: „Jestem Białorusinem, mieszkam w Waliłach. Nie mam swojego państwa, bo Republika Białorusi nie jest przecież żadnym autonomicznym państwem, tylko rosyjską atrapą”.
W rozmowach malarz przypomina także proces tworzenia nowej białoruskiej inteligencji i odrodzenia narodowego w ostatniej dekadzie PRL-u i po przełomie 1989 r. Opowiada m.in. o pisarzu Sokracie Janowiczu i historyku Jerzym Turonku oraz o zarejestrowanym w 1981 r. Białoruskim Zrzeszeniu Studentów (BAS) i piśmie „Sustreczy” (pol. Spotkania). Wszystko to sprawia, że Nie opuszczam rąk jest ważnym przyczynkiem do nadal niedostatecznie opisanej historii formowania współczesnej tożsamości polskich Białorusinów. Procesu, który – podobnie jak odradzanie się i wzmacnianie w tym czasie żydowskiej czy ukraińskiej mniejszości – powinien zostać włączony do ogólnopolskiej pamięci o ostatnim półwieczu.