„Mam na Pana nowy zamach”, „zabranie głosu przez Pana staje się koniecznością”, „Pana essay będzie miał rezonans nie tylko na krajowym odcinku” – takie sformułowania powracają wciąż w listach Jerzego Giedroycia do Leszka Kołakowskiego.
Po korespondencji m.in. z Gombrowiczem czy Miłoszem otrzymujemy możliwość prześledzenia kolejnej nici z tkanej przez lata sieci kontaktów redaktora naczelnego „Kultury”. Najwięcej listów pochodzi z lat 70. Dla Kołakowskiego to pracowity czas, kiedy staje się intelektualistą publicznym o międzynarodowym znaczeniu: trudzi się nad wydawanymi w paryskim Instytucie Literackim trzema tomami Głównych nurtów marksizmu, ma wykłady na Yale, jeździ na kongresy filozoficzne. Jednocześnie śledzi polskie sprawy. Na nich koncentruje się też wymiana listów – możemy poznać m.in. okoliczności powstania ważnego eseju Tezy o nadziei i beznadziejności z 1971 r., w którym Kołakowski w prostych i dobitnych słowach broni sensowności społecznego oporu wobec komunistycznego państwa .
Przyjemność przy lekturze sprawiają też marginalne uwagi o spotykanych ludziach. Oto jak jedno ze spotkań z Oksfordu relacjonuje Kołakowski w liście z grudnia 1977 r.: „Odwiedził mnie niejaki pan [Janusz Korwin] Mikke, którego mgliście pamiętam jako naszego studenta z Warszawy (…) wrażenie moje z rozmowy było niedobre, gdyż ten pan wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że jest geniuszem i że jego dzieła (…) są utworami o historycznej doniosłości. Być może jest po prostu wariatem”.
_
Jerzy Giedroyc, Leszek Kołakowski
Listy 1957–2000
Wydawnictwo Więź, Warszawa 2016, s. 384