Prawdziwa sztuka nigdy nie porzuca natury, lecz ją uświęca: przypomniałem sobie te słowa Stefana Lochnera, gdy diabłom z tryptyku kazałem chwytać nagie ciała mężczyzn i kobiet i wlec je do piekła, a Jacopo Tani, żegnając się ze mną wraz z żoną, by po tygodniach spędzonych w Brugii wyruszyć w drogę powrotną do domu, powiedział, że życzy mi szczęśliwego dokończenia pracy; mam też pamiętać, iż malarz po to przychodzi na świat, by wzniecać ogień – moja tablica winna i musi rozpalić się ogniem.
Theodor Seidenfaden,
Der Meister von Brügge. Lebens-Roman Hans Memlings
Sąd ostateczny Hansa Memlinga jest jednym z nielicznych arcydzieł malarstwa europejskiego w polskich zbiorach. I jako takie przedmiotem nie tylko bardzo wnikliwych, od lat prowadzonych badań, ale wręcz i swoistego kultu: w Muzeum Narodowym w Gdańsku istniał osobny Dział Badań Tryptyku Hansa Memlinga, który organizował „wieczory z Memlingiem” i wydawał własny rocznik „Memling Biuletyn”.
Spora jest też liczba poświęconych obrazowi publikacji: od pięknie wydanego przed laty, niedokończonego eseju Michała Walickiego Hans Memling. Sąd Ostateczny, przez muzealne przewodniki po tryptyku, adresowane głownie do zwiedzających, prace bardzo specjalistyczne, po przeznaczoną dla dzieci broszurkę zatytułowaną Tajemnice niezwykłego obrazu. Wydany właśnie Sąd Andrzeja Nowakowskiego nie przeciera zatem całkiem nowych szlaków. Mimo to wypada go uznać za zjawisko szczególne. I to już choćby ze względu na niezwykłe rozmiary, 36 × 30 cm, i wagę, prawie cztery i pół kilograma, co jego lekturę w pozycji leżącej wyklucza pod groźbą poważnego urazu żeber. Wydawca powinien właściwie sprzedawać tę księgę wraz z jakimś pulpitem, na którym można by ją przeglądać niczym mszał na ołtarzu. Te rozmiary mają jednak swoje uzasadnienie.
Album jest właściwie drugim odcinkiem pewnej serii: pierwszym był Blask, poświęcony ołtarzowi Wita Stwosza, fotografowanemu również przez Andrzeja Nowakowskiego. Sąd Ostateczny i ołtarz Zaśnięcia NMP to oczywiście dzieła bardzo różne, dwuwymiarowy obraz i zespół przestrzennych rzeźb, które dają się różnie oświetlić i fotografować z różnej perspektywy. Wspólny obu albumom jest jednak zamiar wydobycia detalu niedostępnego zazwyczaj widzowi. W jednym z tekstów wprowadzających do Sądu Katarzyna Płonka-Bałus pisze o „niezwykłej mimetyczności” malarstwa Memlinga, „wyrażającej się w drobiazgowym i analitycznym trójwymiarowym odwzorowaniu na płaszczyźnie deski lub, rzadziej, zagruntowanego płótna – szczegółów rzeczywistości: miękkości futer, blasku klejnotów, kształtu najdrobniejszych detali wystroju wnętrz czy elementów pejzażu”. Dama z gronostajem to po prostu portret kobiety, tajemniczy i uwodzicielski, ale przecież tylko portret. Sąd Ostateczny to – podobnie jak ołtarz Stwosza – całe uniwersum, pełne zakamarków i szczegółów, które można odkrywać i odczytywać wciąż na nowo. Tryptyk miał zdobić pewną florencką kaplicę, do której nigdy nie dane mu było dotrzeć. Wierni zgromadzeni w jej wnętrzu podczas nabożeństw mieliby dość czasu, by rozważać co tydzień albo i częściej wszystkie przerażające i budujące sceny, tak jak przez wieki mogli je kontemplować mieszczanie gdańscy. Tego uniwersum znaków i symboli nie sposób sobie nawet pobieżnie przyswoić podczas krótkiej wizyty w muzeum, oglądając jeszcze zazwyczaj parę setek innych eksponatów. Sąd Nowakowskiego powstał zapewne z myślą o takich miłośnikach sztuki, którzy chcą czegoś więcej niż tylko świadomości: byłem, widziałem, zaliczyłem.