Książki o historii dla najmłodszych zazwyczaj pełne są opowieści – pisanych prostym, lecz barwnym językiem, który pozwala czytelnikom i czytelniczkom zbudować wyobrażenie o przybliżanym świecie: czy to tym dość odległym, np. pierwszych Piastów, czy to tym całkiem niedalekim, kilku pokoleń wstecz, czyli dziadków bądź pradziadków. Te opowieściowe przekazy mogą jednak poskutkować tym, że dzieciom trudno będzie postawić granicę między bajkowymi królewnami i książętami a rycerzami walczącymi pod Grunwaldem u boku Władysława Jagiełły i Witolda. Bo czym miałyby się tak naprawdę różnić postaci z ulubionych bajek od bohaterów pojawiających się na kartach dziejów? Granice baśni, bajki, legendy i historycznej prawdy niejednokrotnie rzeczywiście mogą wydawać się mgliste. Powracające jak refren opowiadanie w stylu: „Kilkadziesiąt lat temu dzieci takie jak ty nie mogły normalnie rozpocząć nauki w szkole, bo wybuchła wojna”, brzmi natomiast dziś dość obco i niezwykle odlegle. Wojska niemieckie przekraczające o świcie granice Rzeczypospolitej? Ta informacja może najwyżej zawisnąć w nudnej muzealnej gablocie. By dziecko zrozumiało i poczuło, zapewne trzeba podejść do sprawy inaczej. Potrzeba czegoś, co zbuduje wspólnotę doświadczenia.
Czymś takim w Widziałem pięknego dzięcioła staje się zwykły zeszyt w podwójną linię, który na szczęście jeszcze nie stał się przeżytkiem i jest dobrze znany każdemu siedmio- czy ośmiolatkowi stawiającemu pierwsze litery, opisującemu świat za pomocą prostych zdań. Taki zeszyt to ciągle łącznik między światem sprzed 80 lat a tym obecnym: co prawda, zdominowanym przez Internet i elektronikę, lecz wciąż stawiającym również na tradycyjne metody edukacji, jak np. naukę pisania – najpierw ołówkiem, a potem piórem.
Dwie Siostry w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej wydały autentyczny dziennik ośmioletniego wówczas Michała Skibińskiego, który na wakacje roku 1939 r. otrzymał zadanie dodatkowe: każdego dnia musiał zapisywać w zeszycie jedno zdanie, tylko pod tym warunkiem zdał do II klasy.
Taki dziennik, na który składa się kilkadziesiąt zdań – bardzo prostych, zwykle pojedynczych, zbudowanych przeważnie z podmiotu, orzeczenia i dopełnienia (choć zdarzają się też zdania współrzędnie złożone, w których małoletni autor nie stawia przecinków) – to coś, z czym może utożsamić się każdy pierwszo- czy drugoklasista.
Mamy więc przedmiot, który przenosi kilkuletnich czytelników i czytelniczki w świat lata 1939 r.: kilkudziesięciu dni od 15 lipca do 15 września. I ważna jest tutaj nie sama opowieść, ale migawki z codzienności, które – jak się szybko okazuje – wcale nie są aż tak bardzo odległe od czynności, jakie dziś mogą wykonywać dzieciaki wyjeżdżające na wakacje. Mamy więc pobyt w pensjonacie na warszawskim Aninie: najpierw pod okiem wychowawczyni, a potem babci, są spacery po lesie, wycieczki samochodem, zabawy piłką, jest czytanie bajek czy pomaganie babci w pracach ogrodowych. Pojawiają się też wzmianki o chorobie brata czy o przechodzących nad miastem burzach. Pomiędzy tymi zwyczajnymi zapiskami zdarzają się jednak małe dziecięce odkrycia: znalezienie dużej liszki, obserwacja pięknego dzięcioła czy złapanie osy do szklanki. Wyczytać można także wiele emocji, związanych czy to z oczekiwaniem na powrót mamusi, czy radością ze spaceru z tatą, jak można przypuszczać, nieczęsto widywanym ze względu na jego liczne obowiązki. 29 sierpnia Michał ostatni raz zobaczy ojca, który 12 dni później zginie w katastrofie lotniczej. O tym jednak nie dowiemy się już z zapisków chłopca (tylko z krótkiego odredakcyjnego tekstu), wiadomość o nieszczęściu przyjdzie do niego zapewne później.