Nic mnie ostatnio tak nie zdziwiło jak ten telefon. Stuletni pan Fortunat zadzwonił tylko po to, żeby powtórzyć słowa sprzed lat. Spotkaliśmy się ponad dekadę temu. Chciałam wysłuchać historii o miłości, miłości Niemki i Polaka.
Zaczęło się w 1946 r. w Mieszkowicach.
Z tamtego wieczora Fortunat zapamiętał jej dłonie. Drobne, zaróżowione od wiatru i mrozu. Przyciskała nimi do piersi kankę na mleko. Stała w progu, w letnim płaszczyku, bardzo szczupła, kilka dni wcześniej wróciła z Syberii.
Elwira z tamtego wieczora zapamiętała jego niebieskie oczy. Stał koło pieca i grzał ręce nad ciepłą płytą. Jego matka powiedziała coś po polsku, dała jej mleko i kawałek chleba. Elwira nie odezwała się słowem. Wyszła tyłem, nie spuszczając z niego oczu. Może jest taki sam jak rosyjski żołnierz, który zdarł z niej sukienkę i próbował zgwałcić na gnoju.
Wróciła po dwóch dniach. Znów poprosiła o jedzenie. Fortek zapytał, czy może ją odprowadzić do domu. Rozmawiali (umiał trochę po niemiecku). O jej ojcu, dzięki któremu została w Mieszkowicach, a który znał się na konserwacji turbiny – bez niej całe miasto byłoby bez prądu. O domu Fortka zza Buga, który musiał opuścić. Więcej jednak milczeli. Ani słowa o rosyjskim żołnierzu. Co byłoby, gdyby nie przyszedł oficer? Gdyby nie strzelił w powietrze? Gdyby nie krzyknął: „Puść ją!”? Nic o tym, że Elwira boi się mężczyzn i bardzo wstydzi się żebrać.
To wtedy Fortek pocałował ją pierwszy raz, po ojcowsku, w czoło. „Nie bój się, ja się tobą zaopiekuję”, powiedział.
– A w którym momencie pan zrozumiał, że pan kocha panią Elwirę? – pytałam przed laty.
– Chyba już po paru miesiącach. To nie było tak, że spojrzeliśmy sobie w oczy i się zakochaliśmy. Miłość zrodziła się z wielkiego szacunku.
– A to, że pani Elwira jest Niemką, nie miało dla pana znaczenia?
– Żadnego.
„To wróg klasowy, córka fabrykanta. Kapitaliści – powiedział za to milicjant, gdy Fortek prosił o zezwolenie na ślub. – Musi wyjechać z naszego kraju. Ślubu nie będzie”.
Nie było z kim dyskutować.
Rozstanie jesienią 1947 r. każde z nich zapamiętało inaczej.
Ona: – Jeszcze dziś widzę Fortka. Stał w odległości dziesięciu metrów i płakał. Zakryłam uszy i oczy. Nie chciałam zabierać tego obrazu ze sobą.
On: – Rozstaliśmy się dzień wcześniej. Elwira przyszła wieczorem i powiedziała, że muszą wyjeżdżać. Dała mi swoje zdjęcie. Pożegnaliśmy się, pocałowaliśmy, zapłakaliśmy i tyle. Powiedziałem też, żeby nie pisała do mnie listów, bo mogą mnie podejrzewać, że jestem szpiegiem. „Jeżeli napiszesz, to jeden jedyny list, a na odpowiedź nie czekaj”. No i tak było. Żadnego kontaktu.
Fortek zamieszkał na Mazurach, ożenił się. Elwira nie wyszła za mąż nigdy. Zdjęcie, które dostała od Fortka, przez pięćdziesiąt lat nosiła w portfelu. Po upadku muru berlińskiego przyjechała do Mieszkowic, pytała o niego, ktoś powiedział, że zmarł. Z grzeczności zostawiła adres, po kilku miesiącach jakoś trafił do Fortka. Napisał do niej list. Rok czekał na odpowiedź, Elwira wiedziała już, że się ożenił. Dopiero gdy ktoś powiedział, że żona wyjechała do Ameryki i zostawiła Fortka, Elwira zaproponowała spotkanie w Kwidzyniu.