fbpx
Maciej Pawlikowski lipiec-sierpień 2017

Miłość podwyższonego ryzyka

Ile waży kamień? Ile może ważyć kamień podniesiony i ciśnięty w tłumie? Pół kilograma? Kilogram? Tak niewiele. A ile waży kamień, który rozbije szybę, głowę, wybije oko? Tylko pół kilograma? A może jest znacznie cięższy, jak głaz, jak kawał skały? Jerzy Jarniewicz w All You Need Is Love. Sceny z życia kontrkultury próbuje tę wagę określić.

Artykuł z numeru

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Ta książka z bardzo waka­cyjną okładką to zbiór tekstów Jarniewicza poświęconych różnym przejawom kontr­kultury w XX w. Nie jest to zwarty, monograficzny tom, raczej wybór mniejszych, napisanych przy różnych okazjach artykułów traktujących o wywrotowych grupach i kontro­wersyjnych postaciach z zachodnich krajów. Dokonuje przy tym – warto to zaznaczyć – selekcji jak bram­karz w nocnym klubie, bo interesują go burzliwe, smutne losy hippisów i beatników oraz grup mniej lub bar­dziej już zapomnianych, takich jak holenderscy provosi, berlińscy komu­nardzi lat 70., diggersi z San Fran­cisco czy studenci, którzy zamiast czytać Eliota, postanowili podpalić miasto. Autor Scen z życia kontrkul­tury celowo ogranicza swoją refleksję do Zachodu: chyba ani razu nie pada słowo „Jarocin”, Owsiak występuje tylko raz (nie licząc blurba na okładce), a punk zaledwie kilka.

Jarniewicz wcale nie próbuje projektować długiej i zawiłej historii kontr­kultury, która dawno, dawno temu przywędrowała do nas z zachodnich, wściekłych od wyzysku ziem, aby rozplenić się wśród szarej peerelowskiej gawiedzi i zaszczepić w niej szatańskiego bakcyla rock’n’rolla. Nie, to zdecydowanie trud­niejsza i lepiej przemyślana opowieść o paru punktach w naszej historii, które z jednej strony wywołują uśmiech i przywracają wiarę, a z drugiej – są tak doj­mująco smutne, jak smutny jest dzień, w którym orientujemy się, że naszą mło­dość zamiast w lustrze widzimy już tylko na zdjęciach.

 

Ryzyko wolnej miłości

Dla porządku przypomnę: kładziemy brukową kostkę, abyśmy mogli po niej chodzić, a wyjmujemy wtedy, gdy jesteśmy wściekli na świat. Kontr­kultura to temat trudny, ambiwalentny – ma kolor kwitnącego słonecznika, ale też ciężar obowiązku, który w niektórych momentach historii zdecydo­wała się podjąć. Ilekroć w moje ręce trafia artykuł poświęcony historii i zna­czeniu tamtych wydarzeń, odczuwam niechęć i strach. Niechęć, bo chciałbym, abyśmy wszyscy dali sobie spokój i przede wszystkim oddali go tym, którzy mieli czelność i odwagę stanąć przeciw tłamszącej władzy, nawet wówczas gdy stali naiwnie wyprostowani. Bunt – przecież to nie powód do wstydu, aby się przyznać – jest naiwny, a wściekłość i wrzask też takie są. Chciałbym, abyśmy pozwolili im spać spokojnie, bo oni nie potrzebują naszej uwagi i analiz, nie muszą też wiedzieć, czy ich życie i młodość cokolwiek wniosły lub cokolwiek zmieniły w naszej młodości.

I czuję strach, bo boję się, że któryś tekst spowoduje, że w końcu zmienię zdanie, a moja piękna laurka wystawiona w głowie tamtym, odrobinę tylko nietrzeźwym, ludziom runie na bruk jak wyburzany pustostan. Zmierzam do tego, że kontrkultura rzeczywiście zawierała szereg niebezpiecznych i niewygodnych sojuszy i romansów, które w najlepszym razie okazywały się ślepym ideologicznym zaułkiem, a w najgorszym przeradzały w terro­ryzm, przemoc, cierpienie i patologię. I śpieszę zapewnić: Jarniewicz, choć zajmuje pozycję badacza zdecydo­wanie uwiedzionego tym zjawiskiem, nie omieszka bez ogródek wytknąć gorszych, smutniejszych momentów, w których porwane rockowym riffem tłumy albo pogubione w kwasowych odjazdach umysły odbierały sobie lub innym życie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się