Minima moralia, czyli pre-etyka
Dlaczego, ostatecznie, „minima moralia”? Przede wszystkim z powodu pełnej szacunku niechęci wobec Arystotelesa. Pełnej szacunku, bo jedyne miejsce w zainaugurowanej przez niego tradycji Magna Moralia, do jakiego możemy pretendować, to skromna pozycja autora drugorzędnego. Niechęci, bo mamy alergię na Arystotelesowski „maksymalizm”, na jego nieograniczoną, niewzruszoną, ścisłą kompetencję. Następnie „minima moralia”, ponieważ sytuowanie dyskursu na poziomie innym niż poziom własnych ograniczeń oraz poziom współczesnego relatywizmu wydawałoby się nam gestem nieuczciwym. W rzeczy samej, na tych stronach mowa jest nie o etyce, lecz o jakiejś pre-etyce, o przygotowawczym sondowaniu, którego jedyną ambicją jest wzbudzanie etycznego zatroskania, a nie jakakolwiek systematyczna konstrukcja. Co więcej, zadajemy sobie pytanie, czy jakakolwiek etyka spisana może być czymś innym niż „małą etyką”. Etyki wielkie to te, które realizują się w efektownej intrydze jakiegoś niepowtarzalnego ludzkiego życia; przeżywa się je, a nie komentuje. Jeśli chodzi o prawdziwe „problemy” moralne, to nie są one z rodzaju tych, które „stawiasz przed sobą” z ołówkiem w ręku, poddając je swobodnemu – jakkolwiek odpowiedzialny by on był – namysłowi, lecz tych, przed którymi stajesz, które zdarzają się nieoczekiwanie, z ostateczną siłą faktów bieżącego życia. Niniejsze rozważania nie mogą przynieść satysfakcji czytelnikowi spragnionemu klarownych recept, nieomylnego etycznego rozwiązania. Potrzeba przewodnika to nieraz potrzeba życia przez pośrednika, przerzucenia na kogoś innego odpowiedzialności za własne życie. Tym, czego możemy się w tym miejscu podjąć, jest opisowe przybliżenie geografii tego, co etyczne, zarysowanie jej konturów, podstawowych pojęć, w granicach których winna się rozwijać debata etyczna. Gdyby zaś trzeba było przedłożyć jakąś normę, jedyną i stanowiącą miarę naszych intencji, to byłoby nią wytrącenie z odrętwienia etycznego, z jego stadnej mechaniki, uświadomienie sobie faktu – rozstrzygającego, ciążącego, niepokojącego – że to, co etyczne, istnieje.
Problem miernoty moralnej
Czy jednak ktokolwiek w to wątpi? czy każdy z nas nie odnosi się nieustannie do tego, co etyczne? Otóż sądzimy, że nie, że dostrzegamy istnienie tego, co etyczne rzadko, w sytuacjach granicznych, gdy narzuca się nam ono jako pewien rodzaj (niechcianego) zobowiązania. W innych sytuacjach traktujemy „porządek etyczny” jako ścisłą konwencjonalność obyczajową, najbardziej mdłą społeczną stereotypowość. Niemoralność postrzegamy jedynie na poziomie jakiegoś „zgorszenia”, zachodzącego gdzieś wysoko. Poniżej tego poziomu wszystko wydaje się nam jakoś w porządku i, jako takie, poza jakimkolwiek zainteresowaniem, jak też jakąkolwiek dyskusją. Skoro tak rzeczy się mają, tym trafniejszy wydaje się nam pewien „minimalizm” etyczny pojęty jako analityka moralnej miernoty, różnej od fenomenologii moralnej katastrofy, najcięższych win, którymi zajmuje się, by tak rzec, „wielka” etyka”.