Przygotował go krytyk Jakub Skurtys; tom jest starannie ułożony i opatrzony posłowiem. Intencje autora wyboru znakomicie sygnalizuje tytuł: Zerwane rozmowy. 105 wierszy na inne okazje (2020). Motyw zakłóconej komunikacji, niemożności porozumienia, dialogu, który się rwie, to jeden z głównych wątków tej książki. Jeszcze ciekawsze jest jednak odesłanie do „innych okazji”. A cóż to za okazje? – mielibyśmy ochotę zapytać. Na jakież to okazje pisana jest większość wierszy, skoro te przeznaczone są na „inne”? W ten sposób autor wyboru podsuwa nam myśl, że warto na poezję Wolny-Hamkało spojrzeć jako na propozycję, która nie chce się wpisywać w przyjęte style i konteksty odbioru. I tak rzeczywiście jest: śledzę tę twórczość od momentu debiutu i sądzę, że jednym z jej imperatywów jest coś, co nazwałbym dążeniem do apozycji, nieumieszczenia, uciekania z miejsc ustalonych. Takie uparte „nie”, „to nie tak”, „nie czytajcie mnie w ten sposób”, któremu zresztą, paradoksalnie, towarzyszy (a przynajmniej do niedawna towarzyszyło) dążenie przeciwne: poszukiwanie własnej grupy, wskazywanie sojuszniczek i sojuszników, sygnalizowanie – poprzez aluzje i nawiązania – rozmaitych afiliacji. Poetka prowadzi z nami swoistą grę, która ma skomplikować odbiór jej wierszy: chce, by czytać ją „inaczej”, ale żebyśmy mogli ją tak czytać, musi nam równocześnie pokazać się trochę „tak samo”, „na tle”, w sposób, który mamy rozpoznany i oswojony.
Wiersz, który wybrałem, ukazał się pierwotnie w tomie Panama smile (2017). Od razu wyznam, że po raz pierwszy, odkąd prowadzę tę rubrykę, moim wyborem pokierował przypadek. Kiedy otrzymałem egzemplarz Zerwanych rozmów, otworzyłem książkę właśnie na stronie, gdzie ów wiersz był wydrukowany. Bardzo mi się spodobał, nawet bardziej niż wtedy, kiedy czytałem go w pierwodruku. „Muszę o nim napisać – pomyślałem. – Muszę sam sobie odpowiedzieć, co mnie w nim tak ujęło”. Wspominam o tych okolicznościach i o własnej reakcji trochę zawstydzony, ale sądzę, że właśnie do takiego obnażenia autorka zaprasza nas, czytelników. Najlepsze z jej wierszy tak właśnie w nas uderzają – bezpośrednio, od razu, zanim pomyślimy. Autorka chce złapać naszą uwagę w momencie, kiedy wszystko jest poruszone i rozwibrowane, kiedy nie mamy jeszcze żadnych założeń ani przeświadczeń, nie sięgamy do pamięci i nie szukamy po kieszeniach kluczy do interpretacji. To oczywiście niemożliwe – nigdy nie czytamy „na gołe ciało” – ale poetka mimo wszystko próbuje ten stan wywołać, sfingować go, żeby w kolejnym momencie gdy zaczną się analizy, zostawić nas ze wspomnieniem czegoś żywiołowego, niekontrolowanego, co bezpowrotnie utraciliśmy, kiedy włączyła się refleksja.
Z tego zresztą powodu jednym z ulubionych chwytów poetki jest zaskoczenie czy raczej zaskakiwanie. Dotyczy to zarówno licznych zwrotów i przewrotów, z którymi mamy do czynienia w różnych momentach i na różnych poziomach wiersza, jak też wprowadzenia w całą – użyję tu tradycyjnego sformułowania – sytuację liryczną. Pisząc kilka lat temu na łamach „Znaku” o Panama smile, Radosław Kobierski słusznie zauważył, że wiersz Wolny-Hamkało często „jest zaledwie zanurzeniem w komunikacyjnym bezmiarze, krótką transmisją bez priorytetów”. Mówiąc bardzo prosto: już w punkcie wyjścia tracimy grunt pod nogami. Czy nie taka myśl zjawia się jako pierwsza po lekturze Ewy? Poetka powinna nam powiedzieć coś więcej, dodać jeden czy drugi szczegół, zaznaczyć jakieś punkty orientacyjne. Tymczasem zostajemy włączeni w opowiadaną historię znienacka, jakbyśmy spóźnili się na projekcję filmu i coś ważnego nam umknęło.