Zresztą romantyczna wrażliwość była w tym aspekcie powrotem do czegoś pierwotniejszego – do najwcześniejszych intuicji moralnych i ich archaicznego wyrazu. Kiedy człowiek popełnia taki czy inny zły czyn, ciemne chmury powinny wypłynąć na niebo, słońce powinno się zaćmić, a w powietrzu rozlec się powinny krzyki niespokojnego ptactwa…
No tak, ale przecież autor wiersza jest poetą współczesnym. Wiersz pochodzi z jego najnowszej książki, tomu zatytułowanego Darń (Poznań 2024); tomu – dodajmy od razu – bardzo intrygującego, znacząco odbiegającego od tego, czego możemy spodziewać się po innych poetach i poetkach dziś tworzących. Nie znaczy to jednak, że ostentacyjnie zachowawczego. To, co proponuje Marcin Baran, nie mieści się w tego typu klasyfikacjach. Jego twórczość żywi się sprzecznościami, eskalowaniem napięć, jakie powstają z nałożenia na współczesną rzeczywistość tradycyjnych podziałów. Baran jest poetą jednocześnie konserwacji i subwersji, dekonstrukcji i afirmacji, moralnego serio i krotochwili. W rezultacie jest też poetą, który nieustannie odnajduje i porzuca coś, co zwykliśmy nazywać „własnym głosem”. Dlatego zresztą wiersz W chwili winno się właściwie czytać i komentować w kontekście innych utworów zamieszczonych we wspomnianym tomie. Jeżeli odważam się zaprezentować go osobno, to głównie dlatego, żeby zwrócić uwagę na jego staranną konstrukcję i – zespoloną z nią w sposób perfekcyjny – dwuznaczną wymowę.
Zacznijmy od tego, co widać na pierwszy rzut oka. Dwie równe strofy o niemal identycznej objętości, choć nie identycznej budowie. Przewaga wersów czternasto- i trzynastozgłoskowych, z kilkoma znaczącymi, ale też nieburzącymi zasadniczego porządku odstępstwami. Wszystkie trzy zdania, z jakich składa się wiersz, utrzymane są w spokojnej, refleksyjnej tonacji; zwraca uwagę staranność opisu, precyzyjny dobór słów i metafor, podporządkowanych jednocześnie wyrazistemu rytmowi, wyznaczanemu przez składnię. Opis jest właściwie dramatyczny, przy czym dominującym odczuciem nie jest niepokój, lecz coś nieokreślonego, sytuującego się gdzieś pomiędzy wzburzeniem a ulgą. I tylko jeden moment narusza tę osobliwą równowagę – wtedy gdy w drugiej strofie pojawia się określenie „żałosny skwir”, zbitka syczących i zgrzytających głosek, naśladujących krzyk rannego ptaka.
Czy zatem wszystko jest tu oczywiste? Nie bardzo.
Owszem, obie strofy rozpoczynają się tym samym wyznaniem: „W chwili, gdy oszukujesz…”, ale czy wiemy, czego owo wyznanie dotyczy? Niewątpliwie jest wyznaniem winy, samooskarżeniem. Niemniej wina ta pozostaje nieokreślona. Nie jest też całkiem jasne, co właściwie mają oznaczać słowa: „chmury i krzyk są tylko dla ciebie”? Czy zjawiska opisane w metaforach zranionej mątwy i ugodzonego w serce łabędzia rzeczywiście zachodzą, czy może są jedynie wyobrażeniem? Być może niebo naprawdę ciemnieje, a w powietrzu słychać krzyki ptaków, ale tylko bohater wiersza, gnany poczuciem winy, odnosi je do siebie i odczytuje ich głębsze znaczenie.