Teksty zamieszczane w tej rubryce nie mają ambicji być interpretacjami ani analizami wybranych wierszy. Nie będą też historiami moich przyjaźni czy znajomości z autorami. Nie chciałbym narzucać sobie gatunkowych ani tematycznych ograniczeń. Pragnąłbym dzielić się z czytelnikami „Znaku” swoimi odkryciami i fascynacjami, krótko prezentując poetów i wiersze, z którymi moim zdaniem warto się zaprzyjaźnić.
Na pożegnanie (może odrobinę sentymentalne) zapraszam do jasnej krainy
Doczekaliśmy się chwili, kiedy powyższa preambuła ukazuje się wraz z „Moim przyjacielem wierszem” po raz ostatni. Mam nieuchronne poczucie, że formuła tej rubryki, prowadzonej przeze mnie – co odkrywam ze zdumieniem – od siedmiu już lat, wyczerpała się. Musiało się tak w pewnym momencie stać, jeżeli założeniem było zamieszczone powyżej wyznanie, otwierające pierwsze odcinki tego cyklu. Ewoluował on z biegiem kolejnych miesięcy. Nie pisałem tu o wierszach ulubionych czy najpiękniejszych – wybierałem takie, z którymi spotkanie było moją prywatną przygodą, olśnieniem, jakim chciałem się z czytelnikami podzielić. By mogły znaleźć się w tej rubryce, musiałem mieć o nich do opowiedzenia jakąś historię: podróży, zdarzenia, odkrycia czegoś, co mnie zafascynowało bądź zachwyciło – w wierszu albo w poecie. Najczęściej wynikało to bowiem ze spotkań z poetami i poetkami, niekiedy było owocem przyjaźni; bywały to opowieści o czymś, co nas przelotnie połączyło, czasem – naprawdę zbliżyło. Historii takich nie sposób wszakże snuć bez końca. Przyszedł zatem czas, by się pożegnać.
Zanim to uczynię – trochę statystyki i podsumowań: poczynając od numeru 7–8 w roku 2011 w 62 odcinkach tej rubryki wśród goszczących w niej autorek i autorów wystąpiło sześcioro noblistów i jeden debiutant, dwóch bardów i jeden prezydent, mnich buddyjski, filozof, trapista, reporter, malarz, od cholery profesorów i jeden rektor, sporo tłumaczy, czworo beatników i jeden hipis. Obok Polaków zdecydowanie przeważali Amerykanie, było kilkoro Irlandczyków, Rosjan i Kanadyjczyków, a poza tym Koreańczyk, Włoszka, Litwin, Niemiec, Czech, Szwed, Katalończyk, Kreol i Południowoafrykańczyk. Niektóre wiersze – jak np. Przymus Wisławy Szymborskiej – miały w mojej rubryce swój pierwodruk, z czego jestem szczególnie dumny. Innym – jak W sztok-holm się upić Ewy Lipskiej – towarzyszyły nutki Grzegorza Turnaua.
Prowadzenie tej rubryki było wspaniałą przygodą – za którą pragnę jak najserdeczniej podziękować znakomitej redakcji „Znaku”. Niezwykłym przywilejem – za który dziękuję przede wszystkim redaktor naczelnej Dominice Kozłowskiej i sekretarzowi redakcji Mateuszowi Burzykowi – było korzystanie z absolutnej wolności w wyborze autora, tematu, tonacji. Wolność tę limitowały dwa parametry, które niestety często zdarzało mi się przekraczać. Jednym był termin oddania tekstu, drugim – jego objętość. Zwłaszcza w tym drugim wypadku przysparzałem moim kochanym redaktorkom zgryzot, uporczywie negocjując bolesne dla mnie skróty, a czasem – co prawda, w wyjątkowych wypadkach – nalegając na przyznanie dodatkowej kolumny, co rujnowało precyzyjnie złamaną makietę numeru. Przepraszając za niesubordynację i gadulstwo, pragnę jednocześnie podziękować kolejnym opiekunkom tej rubryki: Agnieszce Rzoncy, Urszulce Pieczek, Ilonce Klimek, za czujne oko, które ustrzegło mnie przed różnymi lapsusami, oraz za cierpliwość, kulturę i determinację, z jaką usiłowały wyegzekwować ode mnie dyscyplinę i poskromić językową dezynwolturę.