Bezimienna dziewczyna („zbyt fajna, by mieć imię”) jest młoda, piękna, inteligentna i chuda. I zamożna. Ma więc wszystko to, czego inni mogą jej zazdrościć. Ona jednak postanawia się odwrócić od życia, wybierając sen, niczym śpiąca królewna, jednak na własne życzenie.
Odcina się od znajomych (choć jej przyjaciółka Reva, bulimiczka, regularnie ją odwiedza), pracy, nie ma partnera. Pomiędzy długimi godzinami snu ogląda jedynie stare filmy na kasetach VHS. Jej zachowanie można tłumaczyć spóźnioną żałobą po śmierci obojga rodziców lub osobistym protestem przeciwko kultowi pięknego, młodego kobiecego ciała, które ma być chude, ale też żywe. Przeciwko konsumpcjonizmowi. Przeciwko życiu, które zna.
Książka Moshfegh kończy się 11 września 2001 r., w momencie zamachu na World Trade Center. Bohaterka wybudza się ciut wcześniej, choć nie wiadomo, czy po roku spania i przyjmowania końskich dawek leków to wciąż ta sama osoba. Trudno spać, gdy świat staje w płomieniach, ale to nie jest przebudzenie z amerykańskiego snu. Dziewczyna zasnęła, by go nie śnić. Zatem przebudzenie do czego? Bohaterka wychodzi do świata, który na jej oczach gwałtownie się zmieni. Jak będzie z nami, gdy opuścimy swoje mieszkania po przymusowej izolacji?
Ottessa Moshfegh
Mój rok relaksu i odpoczynku
tłum. Łukasz Buchalski, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2019, s. 272