fbpx
Agnieszka Mysakowska fot. Maciek Jaźwiecki/Muzeum POLIN
Agnieszka Mysakowska fot. Maciek Jaźwiecki/Muzeum POLIN
Anna Mateja październik 2024

Moje dzieci i moi Żydzi

Nauczycielka historii w pewnym małym mieście marzy o tym, żeby zorganizować Marsz Pamięci. Żeby pojawił się tłum, jak na Boże Ciało, a każdy z uczestników miał wpiętą wstążkę z imieniem i nazwiskiem jednego z dawnych współmieszkańców, o którym nikt już nie pamięta

Artykuł z numeru

Historie, z których się składasz

Czytaj także

Anna Mateja

Już nigdy, już zawsze

Żydowska rodzina w przedwojennym Krakowie fot. NAC

z Joanną Tokarską-Bakir rozmawia Marta Duch-Dyngosz

Poza krainę snów

W miejscu po dawnej synagodze Agnieszka Mysakowska, nauczycielka historii w II Liceum Ogólnokształcącym im. Janusza Korczaka w Wieluniu, urządza wyliczankę. „Liczcie do trzech, co trzeci z was kuca” – prosi uczniów zebranych wokół kamiennego cokołu. Odliczają na głos pewnym głosem, a po każdym „trzy” ktoś zniża się poza zasięg wzroku stojącego człowieka.

„Wyobraźcie sobie, że każda trzecia osoba z waszej grupy znika – mówi Agnieszka, kiedy ostatnia trójka kucnęła. – Ktoś daleko stąd zdecydował, że one nie mają prawa do życia. Jak czujecie się bez nich?” „

Jak to nie ma ich?” – ktoś próbuje polemiki.

„No, po prostu nie ma. Na dodatek wszyscy szybko o nich zapominają, jakby nigdy ich tutaj nie było” – dopowiada Mysakowska.

Tak właśnie zniknęli wieluńscy Żydzi: 1/3 z blisko 15 tys. mieszkańców miasta przed 1939 r. W pierwszych powojennych miesiącach z obozów wróciło najwyżej 80 osób. Tylu zapamiętała Miriam Geve, jedna z ocalonych, zaznaczając, że wszyscy oni byli „młodzieżą”. Nie było dzieci ani osób dojrzałych czy starszych. W liście, który napisała do Muzeum Ziemi Wieluńskiej na początku lat 90., zaznaczyła, że wszyscy ocaleni wyjechali z rodzinnego miasta po zamordowaniu siedmiu z nich przez partyzantów jednej z „wędrujących band”, bo te „wystawiły sobie za cel wymordować tę małą garstkę Żydów, których Niemcy nie zdążyli zgładzić”.

Gdy ostatni z nich spakował walizkę (a może raczej niepozorny tobołek) i pierwszą okazją wyjechał do większego miasta, licząc na wydostanie się z Polski, zakończyła się żydowska historia Wielunia. Trwała od co najmniej 1537 r., kiedy ziemia wieluńska należała do prywatnych dóbr królowej Bony Sforzy.

Teren po synagodze, zburzonej podczas nalotu dywanowego Luftwaffe rozpoczętego o świcie 1 września 1939 r., po którym 70% Wielunia stało się pogorzeliskiem i ruiną, włączono do parku. Na miejscu portyku ozdobionego czterema kolumnami, bimy i trójkątnego tympanonu znad wejścia zdążyły wyrosnąć potężne sosny i lipy, nim 70 lat później pojawił się pomysł upamiętnienia miejsca po żydowskich modlitwach. Pomnik odsłonił 1 września 2009 r. prezydent Bronisław Komorowski. Niewielki cokół w postaci nieforemnego prostopadłościanu nie rzucał się w oczy, ulokowany kilka kroków od ul. Sienkiewicza. W kwietniu 2016 r., kiedy w Warszawie trwały obchody 73. rocznicy wybuchu powstania w getcie, Agnieszka Mysakowska po raz pierwszy pojawiła się pod pomnikiem z klasą, w której uczyła historii.

Dziura w mieście

– Były moje dzieci, czyli moi uczniowie i uczennice, byłam ja. Poza tym nikogo. Postawiono pomnik, i to było słuszne i potrzebne, ale nic to nie zmieniło w świadomości ludzi, którzy żyli w naszym mieście kilka dekad po zagładzie ich żydowskich sąsiadów. Jak prawdziwi goje nie ograniczyliśmy się do położenia kamyków, ale przynieśliśmy bukiet żonkili, zapaliliśmy znicze. W sierpniu 2017 r., kiedy mijało 75 lat od likwidacji getta w Wieluniu, pojawiliśmy się przy pomniku ponownie. Nawet moje dzieci się dziwiły: „W Wieluniu było getto? Gdzie?”. Żydowskie dzielnice zamknięte z czasów okupacji kojarzyli z Warszawą, Krakowem, Łodzią.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się