fbpx
Karl Ove Knausgård fot. Beatrice Lundborg/DN/TT NEWS AGENCY/AFP/EAST NEWS
Karl Ove Knausgård fot. Beatrice Lundborg/DN/TT NEWS AGENCY/AFP/EAST NEWS
z Karlem Ove Knausgårdem rozmawia Karol Kleczka styczeń 2025

Moje dzieci nie należą do mnie

Nigdy nie napisałbym „Mojej walki”, gdybym równolegle nie zajmował się małymi dziećmi. Ich obecność, paradoksalnie, pomogła mi w ukończeniu książki. By pracować, musiałem łapać każdą chwilę w przerwach między opieką nad nimi. Dzięki temu obniżyłem swoje oczekiwania wobec tekstu i wobec samego siebie.

Artykuł z numeru

Zróbmy sobie dziecko

Czytaj także

Lena Góra w filmie Olgi Hajdas Imago fot. Robert Pałka/Apple Film/Zółty Szalik

Magdalena Czubaszek

Artystka, matka wyrodna i jej córka

Bartłomiej Dobroczynski fot. Leszek Zych/Polityka

z Bartłomiejem Dobroczyńskim rozmawia Oliwia Bosomtwe

Kto dziś pisze bajki

We wszystkich Pańskich książkach przewijają się dwa wiodące motywy: ojcostwo i dzieciństwo. Właśnie o nich chciałbym porozmawiać. Podobno rzucił Pan palenie, gdy urodziły się Pańskie dzieci…

Tak… ale znów palę.

To spróbujmy inaczej. Jak dziś wpływa na Pana obecność dzieci w życiu?

O, to nie jest proste pytanie. Dzieci zmieniły moje życie, ale zajęło to trochę czasu. Myślę, że nie byłem gotowy na ojcostwo przy narodzinach pierwszego dziecka. To był szok. Wymagania związane z rodzicielstwem okazały się ogromne. Dziś jestem ojcem piątki dzieci, moja żona ma jeszcze dwójkę z poprzedniego małżeństwa, więc opieka nad całą siódemką stała się olbrzymią częścią mojego życia. To również wpłynęło na to, jak pracuję.

Gdy byłem młodszy, chciałem pisać, bo wierzyłem w świętość literatury.

Ukrywałem się w samotniach, latarniach morskich czy chatach w lesie, aby pracować, bo byłem przekonany, że tworzenie w samotności jest czymś absolutnie koniecznym. Pojawienie się dzieci w oczywisty sposób to zmieniło.

Michael Chabon we wstępie do książki Pops. Fatherhood in Pieces wspomina rozmowę, którą stoczył z pewnym „wielkim pisarzem”. Usłyszał od niego, że albo może pisać wielkie powieści, albo mieć dzieci – to alternatywa wykluczająca. „Z każdym kolejnym dzieckiem tracisz jedną książkę na koncie” – mówił jego znajomy.

Prawda jest taka, że nigdy nie napisałbym Mojej walki, gdybym równolegle nie zajmował się małymi dziećmi. Ich obecność, paradoksalnie, pomogła mi w ukończeniu książki. Musiałem łapać każdą krótką chwilę w przerwach między opieką nad nimi, aby wtedy pracować. Dzięki temu obniżyłem swoje oczekiwania wobec tekstu i samego siebie. Powiedziałem sobie: OK, przyjmuję to, co jest. Z dziećmi jest tyle roboty, że gdy tylko miałem możliwość pisania – robiłem to. I do dziś to tak wygląda. Dla pisarza obecność dziecka, chaos codzienności jest czymś pożytecznym, bo obniża ambicje, pozwala potraktować swoją pracę jako coś, co się po prostu robi bez dopisywania do niej całej mitologii.

W ostatniej części Mojej walki pisze Pan, że narodziny dzieci sprawiły, iż czuł się Pan „absolutnie obecny w świecie i w sobie samym”. To bardzo poetyckie stwierdzenie. Co Pan przez nie rozumie?

Trudno porównać uczucie, jakie pojawia się przy narodzinach dziecka, z czymkolwiek innym. Być może najbliższe temu jest doświadczenie obecności przy śmierci kogoś bliskiego. To momenty, w których w przedziwny sposób koncentruje się wszystko, co istnieje. Tak jakby dotknąć samego sedna życia, choć z zewnątrz narodziny mogą się wydawać czymś powszechnym: to proces fizjologiczny, nic nadzwyczajnego. Lecz w momencie gdy jest się w nie zaangażowanym emocjonalnie, to wszystko inne przestaje być ważne, a człowiek zostaje tym kompletnie pochłonięty.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się