fbpx
fot. Franciszek Myszkowski/Archiwum Instytutu Teatralnego
z Joanną Krakowską rozmawia Arkadiusz Gruszczyński maj 2017

Moment zawieszenia rozumu

Upodobanie do czerni i bieli sprawia, że historia PRL-u sprowadza się do antykomunistycznej partyzantki, masakry na Wybrzeżu i podziemnej Solidarności. W ten sposób dowiadujemy się, że w PRL-u byliśmy albo w lesie, albo w opozycji, albo w podziemiu. A przecież to złożona i kompletnie niejednoznaczna historia i można ją opowiadać na różne sposoby: przez pryzmat obyczajów, mód albo przedstawień teatralnych.

Artykuł z numeru

W sieci uzależnień

W sieci uzależnień

Arkadiusz Gruszczyński: W swojej najnowszej książce PRL. Przedstawienia piszesz o historii poprzedniego systemu poprzez 10 spektakli teatralnych. Opowieść o PRL-u rozpoczynasz od powstania warszawskiego. Dlaczego Elektra w reżyserii Edmunda Wiercińskiego była przedstawieniem programowym rodzącego się po wojnie teatru?

Joanna Krakowska: Elektra jest dobra na początek.

 

Jan Kott uważał, że od tego spektaklu zaczął się po wojnie teatr.

To wzniosły język, którego staram się nie używać. Ten spektakl jest ważny m.in. dlatego, że próbował załatwić kilka istotnych spraw: odreagować traumę wojny i powstania, stawić czoło nowej rzeczywistości, wdrożyć idealistyczną wizję teatru wymarzoną w czasie okupacji i związaną zarówno ze sposobem pracy, jak i z kształtem instytucji czy wręcz z relacjami w zespole. Bo co ważne, pracowali przy tej premierze aktorzy przychodzący z różnych stron. Tacy, którzy grali w teatrach pod okupacją sowiecką, przyszli z kościuszkowcami, działali w Państwie Podziemnym, ale również tacy, którzy grali w jawnych teatrach pod okupacją niemiecką. I na tej scenie spotkali się oni wszyscy.

 

Co ich połączyło?

Teatr. Chcieli go robić, chociaż w tym czasie ludzie nie mieli co na siebie włożyć, nie mieli specjalnie co jeść, a wokół panowała, jak to nazwał Marcin Zaremba, „wielka trwoga”. Co więcej, byli do tego zachęcani przez nową władzę, która od samego początku zapewniała im jakie takie warunki pracy i codziennej egzystencji.

 

Tuż po wojnie można było wystawić spektakl o powstaniu warszawskim? Nie był to dla władzy temat niewygodny?

To jakiś mit, który dzisiaj jest uparcie powtarzany. Poza apogeum stalinizmu powstaniem warszawskim zajmowano się bez przerwy w literaturze, filmie, teatrze oraz w telewizji. Oczywiście na różne sposoby. Na stronie internetowej naszego projektu można obejrzeć fragmenty patetycznych programów poetyckich o powstaniu emitowanych w telewizji w latach 60. czy 70. Nie twierdzę, że był to ulubiony temat partii, ale nie można powiedzieć, że nie wolno było o nim mówić. I nawet jeśli był dla władzy niewygodny, to dla ludzi nastawionych krytycznie zarówno do tej władzy, jak i wobec powstania był niewygodny jeszcze bardziej. Wszelka negatywna ocena decyzji rządu londyńskiego mogła bowiem zostać odczytana jako poparcie udzielone partii. W tym sensie autentyczna debata o powstaniu została do pewnego stopnia zabetonowana.

 

Głównym zarzutem środowisk powstańczych po 1989 r. było to, że pamięć o nim nie zyskała charakteru ogólnonarodowego.

Faktycznie chyba nie obchodzono, jak teraz, godziny W w Rzeszowie… Były jednak takie seriale jak Kolumbowie, a sama książka Bratnego należała do kanonu lektur szkolnych. Nie mówiąc o tym, że trafiła też na scenę teatralną. Kamienie na szaniec, książka legenda, która wprawdzie nie mówiła o samym powstaniu, ale o mającej do niego doprowadzić konspiracji, była nie tylko lekturą, ale jej fragment trafił nawet do podręcznika do rosyjskiego. Do tego niezwykle popularne i sentymentalne opowieści Barbary Wachowicz o powstańcach warszawskich. Filmy Wajdy i Munka. Serial Dom. Ewa Demarczyk i „Jeno wyjmij mi z tych oczu”… Wymieniać dalej?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się