Dwa lata po dojściu Hitlera do władzy niemiecki teolog Erik Peterson opublikował głośne studium Monoteizm jako problem polityczny[1]. Dowodził w nim, że monoteizm zawsze miał charakter wybitnie polityczny, gdyż wyobrażenie „jednego Boga” ma swą genezę w przeniesieniu na grunt teologiczny politycznego wyobrażenia monarchicznego władcy. Monoteistyczny Bóg to w istocie jednowładca kosmosu. Świadczyć o tym miała popularność wyrażenia „boska monarchia”, które Peterson uznał za ekwiwalent nowożytnego terminu „monoteizm”. Implicite pojawił się ono już u Arystotelesa, który w XII księdze Metafizyki wprowadził pojęcie jednej „arché” („zasady” lub „władzy”), do której zmierzać miał cały wszechświat. Ontologiczny monarchizm Arystotelesa sprowadzał się zatem do przekonania, że tylko jeden może i powinien być panem wszystkiego.
Peterson dostrzegł związek między monarchizmem Arystotelesa a politycznymi poczynaniami jego wychowanka Aleksandra Macedońskiego. Obraz monarchicznego kosmosu niejako ugruntowywał w wymiarze metafizycznym starania zmierzające do ustanowienia w świecie politycznego jednowładztwa. Z tego względu dyskurs monoteistyczny pojawiał się zawsze w kontekście wszechświatowych imperiów, hellenistycznych królestw czy Cesarstwa Rzymskiego. Jego polityczna funkcja wynikała nie tylko z faktu, że dostarczał teologicznego usprawiedliwienia scentralizowanej władzy monarchicznej, ale przede wszystkim z tej racji, że obsadzał panującego w roli reprezentanta Boga. Skoro Bóg jest rodzajem monarchy, to król staje się obrazem Boga, jego uświęconym przedstawicielem czy współregentem. Monoteizm polityczny to sposób na sakralizację panującego.
W pseudo-Arystotelesowskim traktacie O świecie, prawdopodobnie z III w. przed Chr., związek między teologią i polityką wydaje się jeszcze wyraźniejszy. Bóg został w nim porównany do perskiego Króla Królów, który ukryty w przepastnym pałacu roztacza panowanie nad swoim imperium przy pomocy armii urzędników (satrapów). Traktat De mundo dostarcza również przykładu, jak harmonijnie dyskurs monoteistyczny zintegrowany był z politeizmem. Na szczycie hierarchii bytów stoi wprawdzie jeden, najwyższy, niewidoczny dla ludzkich oczu, Bóg-despota, jednak bezpośrednimi zarządcami świata są pomniejsze bóstwa, inteligencje, planety czy aniołowie.
Taki polityczny obraz Boga przeniknął do judaizmu. Filon z Aleksandrii jako pierwszy w znanych nam źródłach explicite użył wyrażenia „boska monarchia”. Jednak u Filona formuła ta nie miała na celu wspierać scentralizowane imperium, ale ugruntować jedność narodu w myśl formuły: „jeden Bóg – jeden naród”.
Dyskurs „boskiej monarchii” nie ominął teologii chrześcijańskiej. Najdobitniej w kategoriach jednowładztwa zinterpretował chrześcijańskiego Boga Euzebiusz. Uzasadniając stworzoną przez Konstantyna możliwość chrześcijańskiego cesarstwa, biskup Cezarei głosił, że cesarz swym panowaniem naśladuje monarchę nieba: „Układa on swe ziemskie rządy zgodnie z wzorem Boskiego oryginału, czując siłę w zgodności ich z boską monarchią”[2]. Czyni tak dlatego, że „monarchia przewyższa każdy ustrój i każdą formę rządu, ponieważ jej przeciwieństwo, demokratyczną równość władzy, można raczej określić jako anarchię i nierząd”[3]. Euzebiusz podkreślał, że Konstantyn jest ziemskim odbiciem Logosu (Chrystusa). Logos prowadzi wszystko do Ojca, cesarz zaś prowadzi swych poddanych do Logosu: „Cesarz nasz wywodzi swą władzę z góry, i jest silny mocą swego świętego tytułu. Prowadząc tych, którymi włada na ziemi, do jednorodzonego Logosu, czyli Zbawiciela, czyni z nich poddanych odpowiednich do Jego królestwa”[4]. Inaczej mówiąc: u Euzebiusza pokój i ład, które przyniosła monarchia Cesarstwa Rzymskiego, harmonijnie splotły się z pokojem i ładem panującymi w chrześcijańskim niebie. Chrześcijaństwo swym monoteizmem ostatecznie dopełniło monarchię Imperium Rzymskiego. Stąd biskup Cezarei wysnuł wniosek, że zachodzi między nimi istotowy, metafizyczny związek.