fbpx
Fot. Irek Dorozanski
Anna Mateja wrzesień 2020

Naiwni wierzą zawsze

Większość moich podopiecznych – kobiet skazanych za morderstwa, notoryczne kradzieże, uzależniona od narkotyków – nigdy w życiu nie nawiązała normalnej relacji. Takiej, która byłaby oparta na akceptacji, lojalności, może nawet miłości. Jak mają uwierzyć, że inne życie jest w zasięgu ich możliwości, skoro nigdy nie doświadczyły bezinteresownego wsparcia.

Artykuł z numeru

Gdy choruje nasza psychika

Gdy choruje nasza psychika

Czytaj także

Anna Mateja

Kamienie i ludzie

Anna Mateja

Sytuacja zmusza do działania

Lidia Olejnik, pułkownik w stanie spoczynku, była dyrektor Zakładu Karnego dla Kobiet w Lublińcu, uważa, że o „uciążliwościach odbywania kary pozbawienia wolności nie ma co mówić”. Łatwo je sobie wyobrazić. W celi żyje cztery– pięć kobiet, które przebywają niemal wyłącznie w swoim towarzystwie. O tej samej porze pobudka i gaszenie świateł, wydawanie posiłków i wychodzenie na spacer (na wewnętrzny dziedziniec zakładu), widzenia z najbliższymi (jeżeli w ogóle utrzymują ze skazaną kontakt). Jednakowa dla wszystkich pościel, rzeczy osobiste ograniczone do niezbędnego minimum. Nawet toaleta nie zapewnia komfortu osobności, bo jest w tym samym pomieszczeniu.

„Kiedyś była oddzielona od celi jedynie zasłonką – wspomina Lidia Olejnik. – W zakładzie karnym dla kobiet osadzone dbają o wystrój: zasłonki były haftowane, w kolorowe wzory. Ale to jednak wciąż tylko szmatka… Jak tylko finanse pozwoliły, zdecydowałam, że mają je zastąpić choćby cienkie, ale jednak ściany – namiastka prywatności”.

Skazane usiłują za wszelką cenę stworzyć przestrzeń dla zachowania własnej autonomii. Jedne odmawiają wyjścia na spacer, udając, że źle się czują, byle tylko choć kilka kwadransów pobyć w samotności. Inne nie jedzą posiłku ze wszystkimi – odkładają to na później.

Listy do osadzonych są czytane przed oddaniem adresatce. Liczba paczek w miesiącu – ograniczona, ich zawartość i waga z góry określone. Przez lata ten sam widok z okna i te same twarze. Całe życie rozgrywa się na kilku–kilkunastu metrach kwadratowych, oddzielonych od świata drzwiami, których nie można otworzyć.

„I to właśnie w karze pozbawienia wolności jest najtrudniejsze – zapewnia Olejnik. – Przemoc, przynajmniej w humanitarnie zarządzanych zakładach, zdarza się rzadko. Subkultura też nie zawsze się rozwija. Oddzielenie od świata i bliskich jest jednak w takim miejscu oczywiste”.

To jest kara. Ale to może być też szansa, żeby w przymusowej izolacji dowiedzieć się, kim jestem, czego chcę, dlaczego moje życie potoczyło się właśnie tak, co mogę zrobić, by ono zaczęło zależeć ode mnie. Lidia Olejnik: „Jestem od tego, żeby im tę szansę dać”.

*

1 września 1986 r., kiedy przed przyszłą dyrektor zakładu w Lublińcu po raz pierwszy otwierano metalowe drzwi głównego wejścia, Lidia miała 25 lat, męża i trzyletniego syna oraz dyplom Wydziału Pedagogiki i Psychologii (kierunek: resocjalizacja) Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego. W lipcu 2020 r. stoi pod kilkumetrowym murem z czerwonej cegły, zwieńczonym drutem kolczastym. Więzienie wybudowano w czasach pruskiego zaboru w latach 80. XIX w. Przez kilka następnych dekad osadzano tam mężczyzn. Pierwsze kobiety pojawiły się w II poł. lat 60., po pierwszym remoncie generalnym jednostki. Kiedy Lidia Olejnik po raz pierwszy przekraczała metalowe drzwi głównego wejścia, na wieży stał jeszcze uzbrojony strażnik.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się