Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zagrałem w grę komputerową – i jaka to była gra (River Raid) – z kim pocałowałem się pierwszy raz w życiu, od kogo dostałem kasetę Violator, dzięki czemu dokonała się moja przemiana w fanatycznego depesza, komu wyznałem miłość, a komu pożyczyłem Conana z Cymerii, by już nigdy więcej nie ujrzeć tej książki na oczy. Pamiętam kolonie w Tuszyn-Lesie, seans w prawdziwym, ogromnym kinie – trzask drewnianych foteli, smuga z projektora – przegrane solo na boisku szkolnym i czerwony rączy universal, na którym objechałem pół Chojen. Te wszystkie inicjacje mam zgrane w głowie w jakości HD. Ale za nic nie pamiętam, kiedy dowiedziałem się, że urodziłem się i mieszkam w Polsce. Jak i momentu – ognik rozchybotany w mroku przeszłości – gdy pojąłem, co to właściwie oznacza. Powiem szczerze… wolałbym nie pamiętać swojej pierwszej nokii, aniżeli nie móc odtworzyć dzisiaj emocji, które wypełniły mnie tamtego bardzo odległego popołudnia czy ranka Po Olśnieniu.
*
Na początku wszystko było proste. Była Polska, to znaczy PRL alias Polska Ludowa. Od czasu do czasu w rozmowach dorosłych zawarczał groźny, tajemniczy Demolud albo ktoś wiekowy z rozrzewnieniem i żalem w głosie wspominał mityczną Przedwojnę, kraj idealny rządzony przez Aleksandra Żabczyńskiego i paru wojskowych. Zasadniczo jednak każdy wiedział, gdzie jest i co go otacza.
Niestety, potem nastał rok 1989 i rozpoczął się brutalny, podskórny chaos, przez który rozumiem rozbiór Polski, okupację Polski, wojnę domową w Polsce. Oczywiście na początku nic o tym nie wiedziałem, bo jako nastolatka w fazie hormonalno-poznawczej zajmowały mnie inne zgoła emocje i odkrycia. Żyłem. Skończyłem liceum, zacząłem studia na łódzkiej polonistyce. Tak zwane dziewięćdziesiąte osiągały pełnię. Wtedy to, powodowany ciekawością i nudą, sięgnąłem po treści prawicowe.
Okazało się, że to, co brałem za życie, nie było życiem, jeśli życiem jest świadome funkcjonowanie pośród ludzi i wydarzeń politycznych. Można wręcz powiedzieć, iż do tej pory lunatykowałem. Żaden tam rozumny, czujny obywatel. Zombie! Automat! Umysłowe lenistwo i naiwna wiara w oficjalne przekazy z liberalno-postkomunistycznych mediów uczyniły ze mnie łatwy cel. Niewykluczone też, że Kiszczak z Mazowieckim dodawali czegoś do wody.
Za sprawą „Najwyższego Czasu!”, wywiadów rzek z Łysiakiem, Nocnej zmiany uświadomiłem sobie, że cała ta zainaugurowana 29 grudnia 1989 r. RP była jedną wielką ściemą. Choć dla większego splendoru przydawano jej rzymskich cyfr – III RP jakoby miała być kontynuacją potężnej I RP i eleganckiej II – w istocie niezbyt wiele odróżniało ją od PRL-u. No proszę, nie oszukujmy się – był to PRL-bis. Starzy, cyniczni komuniści udawali nowo narodzonych, dziewiczych lewicowców, liberałowie udawali, że nie są już starymi, cynicznymi komunistami – albo dziećmi starych, cynicznych komunistów – a obie te szajki miały sztamę od pamiętnej biesiady w Magdalence i razem przejmowały branże, wpływy, umysły Polaków. Ci zaś, Polacy, w swej łatwowiernej masie, uważali się za mieszkańców nareszcie wolnego, modernizującego się państwa. Tymczasem rezydowali w postkomunistycznej Republice Okrągłostołowej zwanej również Kiszczakolandem tudzież Polską Magdalenkową. Nie wyrwali się na swobodę, lecz spętano ich delikatniejszą siecią.