fbpx
Ilustracja: Izabela Olesińska
Ilustracja: Izabela Olesińska
Maciej Marcisz październik 2024

Najlepsze z obu światów

Już nie konserwatywni, jeszcze nie w pełni zlaicyzowani. Biorący ślub cywilny, ale chrzczący dzieci pod presją babć. Tłumaczący rodzicom, jak zainstalować Instagrama, ale nie tak zręczni w technologii jak ich młodsze rodzeństwo. Gdyby milenialsi potrzebowali pocieszenia, można by im powiedzieć, że są bezcennym łącznikiem starego z nowym.

Artykuł z numeru

Historie, z których się składasz

Czytaj także

Jak dotąd – tak w USA jak i w Polsce – utrzymuje się zależność, że młodsze pokolenia są zamożniejsze niż ich rodzice i dziadkowie fot. H. Armstrong Roberts / ClassicStock / Getty

Kamil Fejfer

Ile zarobią nasze dzieci?

z Magdaleną Sękowską rozmawia Ilona Klimek-Gabryś

W naszej historii nie ma winnych

Kinga Urbańska i Karolina Szlęzak, założycielki Your Roots in Poland fot. Urszula Metzger

z Kingą Urbańską i Karoliną Szlęzak rozmawia Karol Kleczka

Co robi babcia na wielbłądzie

Możliwe, że kojarzycie tę scenę. Odurzona narkotykami bohaterka obwieszcza rodzicom, że jest głosem swojego pokolenia. Lub przynajmniej „jakimś głosem jakiegoś pokolenia”. Fragment pierwszego odcinka serialu Girls Leny Dunham dobrze obrazuje megalomanię wypowiadania się w imieniu swojej generacji. Do pewnego stopnia przedstawia też śmieszność położenia, w którym sam się znajduję, pisząc ten tekst. W ciągu pięciu lat, w których wydałem trzy powieści, bywałem nazywany głosem pokolenia, milenialskim autorem piszącym o milenialskich problemach i kryzysach. Przyjęcie takiego tytułu i zinternalizowanie go wydawało mi się drogą do intelektualnego i środowiskowego samobójstwa. Przyjąłem inną strategię. Żyłem z nim, nieustannie ironizując na jego temat, zaprzeczałem mu, kiedy było to ryzykowne (często), i korzystałem z niego, kiedy uznawałem to za wygodne (rzadko).

Wypowiadać się o pokoleniu zawsze znaczy generalizować. Pomijać małe prawdy, by doprowadzić do uzyskania Prawdy. Prawdy, w której istnienie wypada powątpiewać. Duże opowieści potrafią wpisać nasze trudności, ból i zagubienie w coś szerszego, przynieść ulgę, zbudować wspólnotę i zmniejszyć poczucie osamotnienia. Te same opowieści potrafią nas też ograniczać, zamykać i skazywać na narracje, które zamiast wyzwalać, wiążą, wyznaczając sztywne granice poznania i tożsamości.

Wydaje się, że w ciągu ostatnich dwóch lat opowieść o milenialsach, zamiast przynosić im ulgę i lepsze zrozumienie życia, brzmiała bardziej jak wyrok skazujący.

Na początku mówiło się o nas, że jesteśmy narcystyczni, przewrażliwieni i uzależnieni od mediów społecznościowych. Z kolei przez ostatnich kilka lat przedstawiano nas jako osoby nieustannie pogrążone w jakichś kryzysach: mieszkaniowym, zdrowia psychicznego, egzystencjalnym. Dziś dominuje historia o naszym wyjątkowo szybkim starzeniu się, co w kulturze, która premiuje młodość, jest – jak wiadomo – jedną z największych zbrodni. To odpowiedni moment, by zaproponować inny, pozbawiony ocen, a także mniej wpisujący się w klimat apatii i kryzysu, opis pokolenia. Bez malkontenctwa, czarnowidztwa i apokaliptycznego tonu, zbyt często mylonych z mądrością.

Bardzo chcę być nowoczesny

Przyjmuje się, że to pokolenie urodzone między 1981 a 1995 rokiem. Pierwszy raz termin „milenialsi” został użyty na łamach magazynu „Advertising Age”. Znamienne, że określenie pokolenia zostało stworzone przez specjalistę od reklamy – sama koncepcja pokolenia spopularyzowała się wraz z rozwojem rynku reklamowego. To właśnie rynkowi reklamy zależy, żeby jak najszybciej dowiedzieć się, czego chce nowe pokolenie, by móc jak najbardziej efektywnie sprzedawać mu istniejące produkty i usługi oraz tworzyć nowe. „Oczywiście najbardziej palącym pytaniem nie jest to, jak milenialsi zmienią świat, ale w jaki sposób będziemy do nich docierać” – głosił artykuł z „Advertising Age” w 2001 r.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się