Z dzieciństwa pamiętam długie chwile nudy. Leżenia na wersalce i wpatrywania się w plamy światła na ścianie. Na kurz zbierający się między ścianą a podłogą.
Czasami ją artykułowałam – słyszałam wtedy abstrakcyjną dorosłą odpowiedź, że inteligentni ludzie się nie nudzą, a potem wysłuchiwałam historii o tym, jak można się pasjonująco zająć patykiem i sznurkiem.
Nie rozumiałam tego. Nie narzekałam przecież, jedynie komunikowałam, że się nudzę. Chciałam usłyszeć, że wszyscy czasem mają podobnie, ale odpowiadano mi, że właśnie nie, że nie jest to ani naturalny, ani pożądany stan.
Byłam zresztą nudy skutecznie oduczana: z wiekiem musiałam mieścić w dobie coraz więcej, nie tylko się uczyć, ale prać, prasować, obierać, zmywać, wyrzucać, liczyć, przewidywać, składać, pamiętać. Nagle ta miła nuda gdzieś się rozpełzła, rozpuściła jak mgła, jak wymieciony spod wersalki kurz. Rzadko wraca, a przecież tęsknię za nią, za oczyszczającym jałowym patrzeniem w przestrzeń.
Czasami rano piję kawę i myślę, że wyszłam na prostą, pozamykałam wiele spraw, może wrócę na chwilę do mojej ciepłej relacji z nudą. A potem słyszę piknięcie, jedno, drugie, przypomnienie, SMS, telefon, pralka, piekarnik, domofon – i jednak nie mam czasu się ponudzić. Nie znajduję przestrzeni na to, żeby popatrzeć na pęknięcia na ścianie. Mój wewnętrzny czujnik wciąż pika, wciąż przypomina o kolejnych zobowiązaniach, które nakłada na mnie świat.
Z rzadka wraca do mnie w hotelach. Jadę na spotkanie autorskie albo zbieram materiał do reportażu, zatrzymuję się w niemiejscach i pozwalam sobie na nieczynności. Patrzę w telewizor. Pstrykam pilotem do końca zaprogramowanych kanałów. Obserwuję obce ulice za firanką. Jem samotne posiłki, patrząc na słoje drewna na stole, przesuwam stop-klatki myśli o niczym, a nuda snuje się w powietrzu jak dym z papierosa.
Jest wbrew produktywności, wbrew porządkowi, do którego mnie zaprawiano przez ostatnie dekady: wciąż coś robić, wciąż się wywiązywać ze stu obowiązków. W towarzystwie nie milczeć, tylko prowadzić small talki, uważnie słuchać, gestykulować, sprawdzać wiadomości. W samochodzie nie patrzeć na drogę – słuchać radia albo audiobooków, rozmawiać, oglądać reklamy.
W teoriach psychologicznych nuda jest przeciwieństwem czegoś ciekawego, czegoś w działaniu, jest inercją i brakiem aktywności.
W pandemii w internecie można było znaleźć dziesiątki rad dla znudzonych: ugotuj coś czasochłonnego, obejrzyj serial, uporządkuj ubrania, ułóż puzzle, ćwicz, rysuj, rób coś, cokolwiek, róbróbrób. Jakbyśmy nieustannie potrzebowali stymulacji, jakby nam się nie należał żaden standby. Jakby w naturze mogły istnieć tylko ciągłe bodźce i ciągły cel.