Anna Marchewka: Panie Profesorze, chciałabym porozmawiać o tym, co jest mi (nie tylko jako krytyczce literackiej i literaturoznawczyni) najdroższe, czyli o ekonomii nieopłacalności.
Jerzy Hausner: A co to jest „ekonomia nieopłacalności”?
To bardziej metafora niż pojęcie. Obejmuje wszystkie tzw. niematerialne dobra kulturowe i działania kulturotwórcze, które rzekomo pozbawione są szans na wypracowanie jakiegokolwiek zysku. Ekonomia nieopłacalności, czyli wszystko to, co się nie opłaca. Nieco upraszczając – np. po 1989r. uwierzyliśmy (czy też daliśmy się przekonać – tylko czy mówiąc tak, nie zrzucalibyśmy z siebie odpowiedzialności za tę przemianę?), że nauki humanistyczne są nieproduktywne, wyłącznie pożerają środki i nie oferują zbyt wiele w zamian. A przecież właśnie to, co niby nieopłacalne, może ostatecznie okazać się niezbędne dla prowadzenia dobrego życia. Możemy przecież podawać niezliczone przykłady, gdy kierowanie się wyłącznie imperatywami rynku prowadzi do katastrof, kryzysów czy zapaści ekonomicznych.
Niektórzy ekonomiści są przekonani, że wartościowe jest tylko to, co jest opłacalne. A co to znaczy? Tyle, że to coś można wycenić i za to zapłacić. Dla nich cena jest miarą wartości, a to, czego nie można wycenić, nie ma wartości. Uważam taki pogląd za niesłuszny, niebezpieczny, a nawet – niegodziwy.
Jeśli wszystko jest monetyzowane, wszystko jest na sprzedaż, to życie zostaje urzeczowione i staje się liczbą.
W ujęciu teoretycznym owi ekonomiści proponują następujące rozumowanie: nawet jeśli jakieś dobro nie jest przedmiotem obrotu rynkowego, to wcale nie znaczy, że nie możemy symulować rynku, czyli zastanawiać się nad tym, jak owa rzecz zostałaby wyceniona, gdyby była przedmiotem transakcji. W jaki sposób określić taką cenę? Możemy np. zapytać respondentów, ile byliby gotowi zapłacić za coś, czego w istocie rzeczy kupić nie mogą. W ten sposób ekonomiści wyceniają np. wartość parku krajobrazowego albo ekspozycji, którą możemy oglądać w publicznej galerii sztuki. Niektórzy próbują nawet wyceniać wartość ludzkiego życia – na tym zasadza się przecież ubezpieczenie na życie. Negatywne konsekwencje takiego podejścia znakomicie opisuje m.in. amerykański myśliciel Michael Sandel.
Ekonomiści głównego nurtu usunęli problem wartości, uznając, że jest to wyłącznie sprawa filozofów. Skądinąd szereg nurtów filozoficznych również unika tego tematu, uważając, że mówienie o wartościach prowadzi często do ich nieuprawnionej absolutyzacji, zaś takie „absolutne wartości” przyjmowane bez dozy sceptycyzmu mogą sprzyjać wytwarzaniu postaw fanatycznych i autorytarnych. Problematyka wartości stała się więc nawet nie tyle letnia, ile nawet gorzej – podejrzana. Wobec usunięcia tematyki aksjologicznej z dyskursu ekonomicznego oraz braku silnej inspiracji ze strony współczesnej filozofii (choć trzeba oczywiście szczególnie cenić tych, którzy się nią mimo wszystko zajmują) stajemy dziś przed poważnym problemem, w jaki sposób przywrócić w debacie publicznej rozsądny i przekonujący język wartości.