Wydana przez Universitas w serii „Ars Vetus et Nova” publikacja profesorki Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu jest nowatorska w polskiej humanistyce ze względu na sam temat – i to niestety jedyna zaleta tej publikacji. Zwrot zmysłowy, zapoczątkowany w latach 90. głównie przez kanadyjskich antropologów i antropolożki, którzy refleksję nad zmysłami – zarezerwowaną dotąd dla psychologii – uczynili przedmiotem badań historyków, kulturoznawców czy etnografów, nie spotkał się z większym zainteresowaniem polskich badaczy. Przyczyny tej sytuacji są złożone, jedną z najistotniejszych stanowi przywiązanie do kultury wizualnej, objawiające się popularnością badań nad różnorodnymi jej wytworami. Nowatorski charakter pracy poznańskiej badaczki dotyczy właśnie refleksji nad odmiennym, tzn. opartym nie na wizualnych, lecz dotykowych – a szerzej: wielozmysłowych – sposobach tworzenia wiedzy. Problem z podjęciem tej refleksji dotyczy użytego w rozprawie języka.
Przytoczę trzy fragmenty: „Problemy zdrowotne bardzo wnikliwie opisywał w listach do przyjaciół, a przy tym (…) był homoseksualistą, co wpłynęło na to, jak wielką przyjemność odczuwał, patrząc na wyrzeźbione męskie ciała” (s. 65); „Materia farb zostaje zatrudniona, by celebrować ów przepych biomorficznych form, a biała płaszczyzna płótna staje się niekiedy tłem do ich inwentaryzacji” (s. 117); „Percepcja ucieleśnia się i przypomina rodzaj guilty pleasure, gdy oko odpakowuje cukierka, oblizuje poszczególne słodycze, żuje gumę lub wgryza się w donuta, doznając przy tym pewnego zawstydzenia” (s. 122). Język, jakim posługuje się w Haptyczności rozszerzonej Marta Smolińska, jest przede wszystkim niezrozumiały – i nie chodzi o stopień skomplikowania wywodu. Bo czym jest tło inwentaryzujące biomorficzne formy? Czy istnieje percepcja inna od ucieleśnionej? Dlaczego żucie gumy ma powodować poczucie guilty pleasure?
Wszystko to można by tak czy inaczej wyjaśnić w szerszym kontekście, problem w tym, że takiego kontekstu Smolińska nie tworzy. Poznańska badaczka łączy bowiem wszystko ze wszystkim bez objaśnienia, przytacza terminy, cytaty, teorie, przekształcając swój wywód w rodzaj pseudonaukowego patchworku (kilka lat wcześniej Agnieszka Jelewska w książce o podobnej tematyce, zatytułowanej Sensorium. Esej o sztuce i technologii, zrobiła dokładnie to samo). Oczywiście sam gest wprowadzenia do polskiej humanistyki nowych teorii czy nieznanych terminów jest istotny, jednocześnie zestawianie ich na zasadzie wolnych skojarzeń – w obrębie ogólnego tematu, którym jest sensualność – przyczynia się do powstania dyskursywnego bałaganu. Czym innym jest bowiem topologia zmysłów Michela Serresa, jeszcze czymś innym teorie filmoznawcze Laury U. Marks, a już kompletnie czymś innym są koncepcje psychoanalityczne Didiera Anzieu. Co więcej, autorka posługuje się kuriozalnymi, quasi-poetyckimi tworami językowymi (typu „oko haptycznego podmiotu (…) w przełyku”), błędnie tłumaczy terminy (le Moi-peau funkcjonuje w przekładzie jako „ego skóry”, nie zaś „skóra-ja”) czy wykazuje się niezdecydowaniem, alogicznością wywodu (w obrębie jednego akapitu można przeczytać, że haptyczny podmiot „nie musi być zatem tylko fałdą” i „jest czującą i myślącą fałdą”). Wszystko to każe zapytać, w jaki sposób praca ta przeszła przez proces recenzji, a następnie została opublikowana w takim kształcie.