Na początek cztery cytaty. o końcu, który nie nadszedł: „W Waszyngtonie rewolucja. Mamy nowy program i mamy wreszcie prawdziwego lidera. Oni odbili nam Senat, ale to my mamy sądy. Do dziewięćdziesiątego cały skład Sądu Najwyższego będzie mianowany przez republikanów, w sądach federalnych – republikańscy sędziowie będą wszędzie, jak miny lądowe, gdzie się ruszysz – tam mina. Akcje stowarzyszeń walczących z dyskryminacją? Sprawa idzie do sądu. Bum! Mina. Wszystko poukładamy tak, jak chcemy: aborcję, obronę narodową, Amerykę Środkową, wartości rodzinne, klimat dla inwestycji. (…) To jest prawdziwy koniec liberalizmu”[1]. O postprawdzie: „Tylko ci się zdaje, że wiesz, co ja wiem. Ja sam nie wiem, co ja wiem. Nawet to, co wymyśliłem, w końcu okazuje się prawdą!”. O rodzinie prezydenckiej: „(…) nie są prawdziwą rodziną, czytałem w »People«, nie ma między nimi żadnych więzi, miłości, nawet ze sobą nie rozmawiają, tylko przez agentów”. I o zmianach klimatu: „A potem mówili o dziurze ozonowej. Nad Antarktydą. Poparzenia skóry, ślepnące ptaki, topniejące góry lodowe. Świat się po prostu kończy”.
Frazy padające ze sceny sprawiają wrażenie tak adekwatnych do bieżących wydarzeń, że publiczność opuszczająca salę podczas pierwszej przerwy wydaje się nie rozmawiać o niczym innym. To aktualność niczym z internetowych serwisów informacyjnych, nie ta, której szukamy nieraz u Szekspira czy Czechowa. Jakby Tony Kushner skończył pisać Anioły w Ameryce wczoraj, a nie prawie ćwierć wieku temu. Jakby ich akcja zaczynała się 15 lat po przełomie millenium, a nie przed nim, a wspomnianą rodziną byli Trumpowie, a nie Reaganowie. Teatralna publicystyka? Raczej rzeczywistość doganiająca intuicję twórców. Premierę londyńskiej inscenizacji zapowiedziano niemal rok przed tym, jak Donald Trump wprowadził się do Białego Domu. (Podobnie zresztą stało się w przypadku Opowieści podręcznej, ekranizacji powieści Margaret Atwood z 1985 r. i jednego z najlepiej przyjętych seriali telewizyjnych tego roku). Jeśli jednak Roy Cohn, nowojorski prawnik, wzorowany na prawdziwej postaci, czarny charakter w Aniołach…, w swej pierwszej scenie nieco przypomina obecnego lokatora Białego Domu, to też nie przez przypadek.
„Patrzę na niego i widzę Roya. Obaj są psami bojowymi” – mówił o aktualnym prezydencie USA dziennikarz śledczy Wayne Barrett, który wielokrotnie rozmawiał z oboma mężczyznami. Gdy w 1973 r. Donald Trump i jego ojciec Fred zostali oskarżeni o dyskryminację na tle rasowym w związku z zarządzaniem nieruchomościami (Afroamerykanom mieli oferować gorsze warunki wynajmu), to właśnie Roy Cohn reprezentował ich w sądzie. Złożył kontrpozew na 100 mln dolarów i choć sąd szybko go oddalił, Trump zyskał publiczność oraz doradcę prawnego i mentora na następną dekadę. A podobne zarzuty postawiono mu ponownie pięć lat później. „Wolisz być miły czy skuteczny? Tworzyć prawo czy grzecznie go przestrzegać?” – pyta w sztuce fikcyjny Roy Cohn. Czy podobne pytania skierował do Trumpa ten prawdziwy? Nigdy się nie dowiemy. Ale jak zauważył Harry Scoble, dyrektor wydawniczy National Theatre: gdy raz zauważy się to podobieństwo, polityczna strategia Trumpa oparta na groźbach, obrażaniu, nieumiejętności przepraszania i wypisywaniu inwektyw na Twitterze przestaje tak bardzo dziwić.