Przyznaję, że jako historyk nie tylko analizuję proces pojednania, ale próbuję go także wprowadzać w życie. Za jedno z największych moich osiągnięć uważam pracę na rzecz pojednania wokół Cmentarza Orląt we Lwowie. Nie udałaby się ona oczywiście bez pomocy moich polskich i ukraińskich kolegów, szczególnie z Warszawy i ze Lwowa. Dziś uważam tę kwestię za zamkniętą, ale dziesięć lat temu wydawało się to niemożliwe. Był to wtedy największy konflikt na Ukrainie, szczególnie odczuwalny we Lwowie. Dzisiaj na Ukrainie często można się spotkać z silnymi antyrosyjskimi resentymentami. Można mówić także o problemach z antysemityzmem we Lwowie, ale nie mamy już do czynienia z postawami antypolskimi. Przykładem może być odsłonięcie pomnika w hołdzie rozstrzelanym polskim profesorom. Było to dla nas wielkie zwycięstwo, gdyż jest to pierwszy pomnik w tym mieście, który odnosi się do pamięci nie-Ukraińców. Często zadaję pytanie moim znajomym, czy przypominają sobie, co było wówczas przedmiotem niezgody. Dziś prawie nikt z nich nie pamięta, że jeszcze jakiś czas temu żadna ze stron nie chciała w tym sporze ustąpić.
Pojednanie poza polityką
Jedno z głównych założeń naszej grupy polegało na tym, aby nie dopuścić do ingerencji państwa w nasze działania. Mieliśmy po prostu wrażenie, że inicjatywy zarówno polskiego, jak ukraińskiego rządu nie prowadzą do pojednania, a wręcz przeciwnie – do eskalacji konfliktu. Na uroczystość w 2002 r. przyjechało około 40 intelektualistów, postaci publicznych z Polski i Ukrainy. Na początku odbyła się konferencja, a następnie odmówiliśmy wspólną modlitwę na cmentarzu z udziałem niektórych polskich i ukraińskich hierarchów. Mam wrażenie, że ta wspólna modlitwa z 1 listopada 2002 r. miała przełomowe znaczenie, gdyż od tej pory tradycją stało się organizowanie jej co roku. Podkreślę, jak ważna jest postawa Kościoła w tego typu inicjatywach. Bez niego nic byśmy nie osiągnęli.
Jest to jeden model pojednania, który można określić jako „model Orląt”. Drugim jest ten dotyczący Wołynia. W 2003 r. doszło w tej sprawie do spotkania Aleksandra Kwaśniewskiego i Leonida Kuczmy. Miało być ono symbolicznym gestem pojednania, chociaż bez wyraźnej formuły: „ wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Spotkanie to odbyło się pod nadzorem milicji, która otaczając kordonem prezydentów, oddzielała ich od tłumu ludzi, nastawionych do tego pojednania bardzo wrogo. Ten drugi model miał charakter państwowy, elitarny, bez udziału społeczeństwa. Dlatego wciąż znajdujemy się w punkcie wyjścia.
W odniesieniu do problematyki pojednania dwie kwestie są szczególnie istotne. Po pierwsze, jest ono procesem i trudno jest mówić o pojednaniu raz i na zawsze. Bardzo dobrze to kiedyś ujęła Madeleine Albright, mówiąc, że pojednanie jest jak jazda na rowerze – cały czas trzeba pedałować, bo gdy się przestanie, to się z tego roweru spada. Potrzebujemy nieprzerwanie nowych aktów w tym procesie, nowych rytuałów, decyzji. Po drugie, jeśli chcemy się czegoś nauczyć z tych udanych i mniej udanych prób pojednania na Ukrainie, to zapamiętajmy, że państwo nie może być jedynym jego aktorem.