Nie mając specjalnego planu ani zbyt wielu środków (łącznie 600 dolarów), spakowałyśmy się i poleciałyśmy za Atlantyk. Od decyzji do wylotu upłynęły dwa tygodnie. Co prawda, rozważałyśmy przez moment także inne kierunki, np. Australię czy Kalifornię, ale na korzyść Nowego Jorku przemówiły wszystkie obrazy, które znałyśmy z oglądanych wówczas filmów – zwłaszcza Woody’ego Allena. Przeważyła więc ogromna siła kulturowa tego miasta. Dzięki znajomej koleżanki na trzy dni przed wylotem udało nam się wynająć pokój na dolnym Brooklynie we włoskiej dzielnicy Bay Ridge. Niedługo później, także dzięki niej, poznałyśmy Reginę – osobę instytucję, która czując wdzięczność za ocalenie przed Zagładą i z sympatii do kraju, w jakim się urodziła, pomagała Polkom stawiać pierwsze kroki w Ameryce. Pierwotne pomysły, że może zaczepimy się w jakiejś agencji reklamowej, by zbierać doświadczenie, lub w branży filmowej, bo było to blisko kierunku studiów, o podjęciu których Patrycja myślała, zupełnie nie wypaliły. O branży kulinarnej nie myślałyśmy wtedy w ogóle. Regina kontaktowała takie dziewczyny jak my z rodzinami, które potrzebowały pomocy domowej.
Wbrew pozorom w Nowym Jorku, który słynie z otwartości, nie było nam łatwo zawiązywać nowych znajomości. Co prawda ludzie zagadują do siebie na ulicy, ale kończy się to często na poziomie trzech zdań. Mało było takich spotkań, które zostały z nami na dłużej. Wyjątkiem była właśnie Regina i jej rodzina. Była to ortodoksyjna Żydówka z Borough Park. Urodziła się w Bochni, w czasie wojny udało jej się uciec do Austrii, bo bardzo dobrze mówiła po niemiecku. Tam poznała męża i wraz z nim wyjechała do Brazylii, gdzie otworzyli fabrykę swetrów. Ten biznes działał na tyle dobrze, że byli w stanie wysłać córki na studia do Nowego Jorku, a one później ściągnęły tam mamę. To była prawdziwa bizneswoman, niemalże postać filmowa. Siedziała w jaskrawym dresie zapinanym na zamek, miała bujne włosy i wielkie okulary. Na jej cześć nazwałyśmy naszą restaurację, w którym połączenie kuchni z Little Italy i Chinatown jest tak samo nieoczywiste i szalone jak Regina – w jakimś sensie oddaje jej osobowość.
Jadąc do Nowego Jorku, nie wiedziałyśmy nawet, jak duża jest tam społeczność ortodoksyjnych Żydów.
A okazało się, że nie tyle oglądałyśmy ją z ulicy, ile weszłyśmy do ich domów. Patrzyłyśmy, jak przygotowują rodzinne celebracje, ale także jak radzą sobie z tym, że chcą mieć swoje pasje i biznesy, robić więcej, niż tylko zajmować się dziećmi w domu. To był tak inny świat od naszego, że miałyśmy poczucie wpuszczenia na plan filmowy. Gdy wieczorami wracałyśmy do naszego pokoju, nie mogłyśmy się nadziwić, że tak to funkcjonuje. Patrycja spisywała niektóre obserwacje, uważając, że warto z tego kiedyś nakręcić film.