Sprawia wrażenie kogoś, o kim już napisałeś wspomnienie – pisał w 2002 r. Derek Walcott w szkicu Elegista – twarz, która już została wyryta na niedużym owalnym frontyspisie historii literatury polskiej, z małymi zaciśniętymi ustami i oczami czarnymi jak węgiel – oczami świadka grozy XX wieku, z krótko przystrzyżonymi włosami, albo mocno przerzedzonymi, a może wręcz z głową ogoloną jak więzień gułagu. Ktoś, kto, jak sam napisał, mógł być żydem, żydem z małej litery”. Z przejęciem czytam dziś te zdania, rok od niespodziewanego odejścia Adama Zagajewskiego. Walcott podkreślił ważny rys autora Jechać do Lwowa:
tkwił w czasie, na gruzach historii:
w półmroku gęstego gaju kryją się może
cienie tych, co żyli krótko, w lęku i bez nadziei, cienie
naszych braci, naszych sióstr, cienie Kołymy i Ravensbrück,
biedne anioły czarnego zbawienia, i chciwie na nas patrzą
„Czasami odnosi się wrażenie, że Zagajewski pisze dymem, że wiersz unosi się w przestrzeni, jego wersy stają się żarzącymi końcami gałązek lub papierosów, albo świeczek wotywnych – pisał Walcott. – No tak, i dusza – więc istnieje coś takiego?” Zagajewski wierzył w istnienie duszy, prowadził z nią rozmowę. Ta dusza dziedziczy wiele z chrześcijańskich wyobrażeń: budzi się w pustym kościele w Burgundii i milknie w katedrze w Chartres, a ożywa także przy głosie Elli Fitzgerald i trąbce Clifforda Browna. To także dusza zmarłego, któremu zapala się świece: płomień przywołuje obecność. Zagajewski pisał tak, by budzić dusze, by ich nie urazić. Pewnego razu zainspirowało go hasło „Mistyka dla początkujących”– tytuł książki, którą czytał nieznajomy.
Od razu zrozumiałem, że jaskółki,
które, przenikliwie gwiżdżąc,
patrolowały ulice Montepulciano,
i ściszone rozmowy onieśmielonych wędrowców
z Europy Wschodniej zwanej Środkową (…),
i podróże, wszystkie podróże,
to była tylko mistyka dla początkujących,
wstępny kurs, prolegomena
do egzaminu, który odłożony został
na później.
O wyższych regionach ducha Zagajewski marzył powściągliwie gotowy zatrzymać się w przedsionku. Jego głos był przyciszony, unikał patosu. Poeta spisuje raport ze swojego wewnętrznego świata, stanów własnej duszy. To ona podsuwa obrazy, dyktuje metafory. Oczywiście dusza to nie rozedrgane emocje, intymne zwierzenia. Zagajewski, który kochał Amerykę i jej poetów, nie należał do dziedziców Roberta Lowella. Nie przepisałby nigdy i nie ułożył w strofy listów zrozpaczonej kobiety. „Sztuka nie jest tyle warta” – powtórzyłby raczej za Elizabeth Bishop. „Poezja jest poszukiwaniem blasku” – stwierdzał. Jest czymś więcej niż skarga, krzyk czy wyznanie rozbitej duszyczki. Także dlatego Zagajewski był „elegistą”. Mówił w pierwszej osobie, ale w imieniu wielu, szły za nim cienie.