Ciesielski przedstawia ambitny projekt pogodzenia teizmu i ateizmu dzięki kategorii teizmu umiarkowanego. To koncepcja istniejącego od-wiecznie osobowego Boga, stwórcy wszechświata, który, będąc miłosiernym, dokonuje radykalnej ofiary dla człowieka, czyli dobrowolnie rezygnuje ze swojego do-wiecznego istnienia i „przekazuje” do-wieczność człowiekowi. W ten sposób człowiek niczym „dziecię Boże” otrzymuje istnienie do-wieczne w drodze testamentalnego dziedziczenia. Bóg jawi się tu jako źródło wszechrzeczy, w tym także podstawowych praw fizykalnych i moralnych, ale zarazem nie ingeruje w dalszy bieg historii stworzenia, ponieważ wraz z aktem stwórczym przestaje istnieć. Jedyny możliwy dla człowieka „kontakt” z Bogiem to rozpoznawanie pozostawionych przez Boga „śladów” pozwalających odczytać prawdę o samounicestwiającym się Bogu oraz normy postępowania umożliwiające osiągnąć pozostawiony dar istnienia do-wiecznego, przede wszystkim normy miłości bliźniego i rezygnacja z siebie na rzecz innych.
Brzmi szokująco? Dla chrześcijanina na pewno, gdyż prawdopodobnie nie miał on wielu okazji, by usłyszeć o Bogu dobrowolnie rezygnującym ze swego istnienia. Ateistów te tezy też pewnie nie ujmą. Jednak książkę warto uznać za skłaniającą do postawienia istotnych pytań.
Ciesielski niczym scholastyk z założeń dotyczących Bytu Absolutnego, wśród których najważniejsze dotyczą miłosierdzia Boga, wyprowadza logiczny wniosek, że Bóg, będąc czymś, ponad co nic miłosierniejszego nie może być pomyślane, ofiarował swoje istnienie i obecnie nie istnieje. Wykazanie jakiegoś błędu w wywodzie wydaje się z góry skazane na niepowodzenie. Ponieważ jednak autor opiera się na katolickiej teologii i pojęciach, ponieważ utożsamia miłosierdzie Boga ze złożeniem przez Niego ofiary, warto zauważyć, że miłosierdzie to w ogóle nie miałoby szansy się objawić, gdyby nie grzech pierworodny, zepsucie stworzenia. Czy zatem za najistotniejszy można uznać przymiot Boga, który mógł się nie ujawnić? I czy nie jest tak, że bez zwrotu chrześcijaństwa w ostatnim czasie ku przymiotowi Bożego miłosierdzia, traktowania go jako właściwie istoty Boga wywód autora byłby niemożliwy? Czy zatem Ciesielski nie obnaża tylko logicznych konsekwencji takiego zwrotu?
Do postawienia pytań skłania też podjęta przez autora próba wykazania, że nauka Jezusa (zwykłego człowieka, nie zaś Boga) wyrażała teizm umiarkowany. Pozwalają na to założenia, że Jezus głosił naukę dla prostego ludu, zatem nie jest możliwe, by wymagała ona skomplikowanych wyjaśnień teologicznych; że niczego nie napisał, a Jego słowa przekształcali ewangeliści, redaktorzy, kopiści, tłumacze, zatem do pewnego Jego przesłania nie mamy szansy dotrzeć. Dlatego można odczytać wybrane fragmenty Biblii w świetle teizmu umiarkowanego. A co, gdyby jakiś fragment zaprzeczał proponowanej interpretacji? Nie ma pewności, że nie jest on czyimś dodatkiem, a poza tym może zawierać kwestie drugorzędne albo wynikać z przyjętej przez autorów i kopistów wizji Boga. Można zatem go odrzucić. I rzeczywiście Ciesielski przytacza kilka fragmentów Biblii, w których odnajduje przejawy teizmu umiarkowanego, np. w słowach Jezusa na krzyżu „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”, które świadczą o tym, że jest On pierwszym świadkiem Śmierci Boga. I znowu nie sposób nie postawić pytania, czy nie jest to tylko posunięte do skrajności wykorzystanie wobec Pisma Świętego metody, którą faktycznie stosujemy na co dzień, w publicystyce, w kościołach, a nawet na uczelniach, a dzięki której – jak pisał Kołakowski – „o Jezusie przeczytać można, co tylko się chce”. Do Jezusów cichych i gwałtownych, rewolucjonistów i pacyfistów itp. Ciesielski dodaje Jezusa głoszącego Śmierć Boga.