fbpx
fot. Baltel/SIPA/East news
z Jean-Lucem Marionem rozmawia Szymon Łucyk lipiec-sierpień 2017

O idolach, ciasnym rozumie i racjonalnej wierze

Religia daje nam dostęp do bardziej złożonych form racjonalności. I w tym sensie paradygmat naukowo-techniczny może zostać dzięki niej poszerzony.

Artykuł z numeru

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Szymon Łucyk: Kiedy po raz pierwszy pomyślał Pan, że zostanie filozofem?

Jean-Luc Marion: W dzieciństwie miałem inne pragnienie: zostać biegaczem średnio­dystansowcem. Trenowałem dużo jako nastolatek. Ale szybko zwycię­żyło zupełnie inne powołanie. Dość wcześnie stało się dla mnie oczy­wiste – chyba w wieku 14 lat – że inte­resują mnie idee, że potrafię się z nimi obchodzić i lubię przekonywać innych do swoich racji. Potem wszystko poto­czyło się już naturalnie.

 

A nie marzyła się Panu kariera rysownika komiksów? Bo jedną ze swoich książek poświęcił Pan Hergé, autorowi przygód Tintina.

To prawda, wciąż zdarza mi się dla odpoczynku rysować, a nawet two­rzyć karykatury. Ale w moim doro­słym życiu górę wzięły literatura, potem teologia i przede wszystkim filozofia.

 

Nie jest łatwo powiedzieć, jakie są dziś granice i rola filozofii. Francuzi często nazywają „filozofem” intelek­tualnego celebrytę, który komentuje w mediach bieżące wydarzenia poli­tyczne – jak Bernard-Henri Lévy czy Michel Onfray. Pan uprawia skom­plikowaną czy nawet hermetyczną filozofię akademicką – i raczej od mediów stroni…

We Francji bywa tak, że jeśli dzienni­karz czy komentator pragnie ucho­dzić za osobę poważną, to obwołuje się filozofem. Jednakże to, co zasłu­guje na miano filozofii, jest jak naj­dalsze od ideologii. Już od czasów Platona istnieje różnica między sofi­stami a filozofami. Sofiści wychowy­wali młodych, aby ci zdobyli władzę. Także dzisiaj „filozofowie” komentu­jący bieżące wydarzenia chcą podpo­wiadać ludziom, jak rządzić. Można powiedzieć, że to hołd składany cnocie przez występek. Nie ma to jednak nic wspólnego z prawdziwą filozofią, która jest materią dużo trud­niejszą i poważniejszą.

Filozofia – na szczęście – nie jest nauką. Nie ma filozofii bez połą­czenia dwóch elementów: analizy współczesnego stanu rzeczy i obec­ności całej historii myśli filozoficznej i jej interpretacji.

W przypadku ideologii mamy natomiast do czynienia jedynie z dyskursem ahistorycznym, który polega na interpretowaniu rzeczy bez starania się o rozróżnienie prawdy od fałszu.

Zatem we Francji nazywa się filozofami tych, których w Ameryce określa się mianem public intellectuals (medialnymi intelektualistami).

 

Skąd się bierze ich wszechobec­ność – takie można mieć wra­żenie – w przestrzeni publicznej nad Sekwaną?

W naszym kraju władza polityczna, społeczna, ekonomiczna musi mieć przynajmniej pozory inteligencji. We Francji polityk, który nie potrafiłby przemawiać, argumentować, pisać książek – bądź nie zlecałby komuś pisania „swoich” książek – nie miałby w ogóle szans na istnienie. To spe­cyficzna część francuskiej tradycji. Bardzo trudno byłoby u nas wygrać wybory, naśladując Donalda Trumpa.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się